List z misji
Świętość nie polega na tym, że człowiek daje z siebie wszystko, ale na tym, że Pan bierze wszystko – Adrienne von Speyr
Kochani,
Po 19 miesiącach w Domu Serca na Procidzie wróciłam w ostatnich dniach kwietnia do Polski. Przede wszystkich chcę Wam jeszcze raz podziękować z całego serca za wsparcie finansowe i duchowe, od którego wszystko się zaczęło, bez którego mój wyjazd, wszystkie te spotkania, te przyjaźnie, ta formacja – nie miałyby miejsca. Te gesty dobra były źródłem wielkiego dobra, jakie wylało się w życiu Domu Serca na Procidzie i przede wszystkim w moim życiu.
Przygotowanie się do zakończenia misji na Procidzie było dla mnie długą drogą – jak po półtora roku z pokojem serca zostawić całą moją codzienność, moich przyjaciół i Dom Serca, który z czasem stał się tam moim domem? Tak jak musiałam zostawić moje życie przed wyjazdem na misję, tak musiałam znów wszystko zostawić, wyjeżdżając z Włoch. To doświadczenie umierania dla samego siebie. Szkoła pokory, że nie jesteśmy niezastąpieni, ani niezbędni – tak jak życie toczyło się w Warszawie beze mnie, tak też będzie się toczyć na Procidzie po moim wyjeździe. To także szkoła pokory, by na nowo przyjąć nie tylko w teorii, ale w praktyce – w sercu, że życie moje, życie wszystkich osób, które tam zostawiam jest w ręku Innego. Moje miejsce, moja „misja” tam się kończy i rozpoczyna się teraz gdzie indziej. A z bólu, jakiego wszyscy doświadczamy przy tym pożegnaniu, urośnie wyższe dobro.
Starałam się przeżywać ten okres z tą myślą i przede wszystkim z wdzięcznością za wszystko, co dane mi było przeżyć podczas misji – za całe piękno, miłość, wierność, bezinteresowność, czystość i ofiarność, które mogłam podziwiać i doświadczać. „Il passaggio della vita” czyli „bieg życia” to tytuł obrazu, który ostatniego dnia sprezentowała mi Michela, nasza sąsiadka z góry. Myślę, że to bardzo dobry tytuł, a sam obraz pozostawia wiele refleksji (w żartobliwym skrócie – kto nie wiosłuje, ten ginie w morzu). Sprawiła mi nim wielką radość. W ostatnich dniach naszej misji Lina, która była jedną z najbliższych mi osób na Procidzie, mocno przeżywając nadchodzącą rozłąkę, pięknie podsumowała, że nasz smutek rozstania jest świadectwem jak piękny i prawdziwy był ten wspólny czas, jak głęboka to przyjaźń. I ta jej myśl to chyba esencja życia. Miłość nierzadko wiąże się z bólem, ale tylko ona w życiu daje sens i smak. Często to ten ból pokazuje nam, że naprawdę kochamy. Bywały momenty, że przytłaczały mnie kolejne wieczory świętowania z przyjaciółmi naszej partenzy (z włoskiego wyjazdu), kiedy zdawało mi się, że co tu świętować, co celebrować, kiedy w głębi serca jest to dla nas bardzo bolesne. Jednak z czasem zobaczyłam jak wielką łaską było to wspólne świętowanie, to bycie razem wobec tej trudnej rzeczywistości jaką jest wyjazd. Życie przynosi nam wiele przełomów i pożegnań. Doświadczyłam jednak, że choć okres tych pożegnań i wspólnego przeżywania nadchodzącej rozłąki był emocjonalnie i wewnętrznie bardzo wymagający, to ostatecznie tylko odważne stanięcie naprzeciw rzeczywistości pozwala z pokojem zaakceptować zamknięcie pewnego etapu i wzbudzić otwartość do przyjęcia nowego.
Myślę jak często w życiu nie mamy okazji lub odrzucamy możliwość, by przeżywać świadomie bolesne pożegnanie z kimś, kogo kochamy. Nasuwają się przykłady osób zmarłych w samotności w szpitalach, które nie miały możliwości pożegnać się z najbliższymi, albo osób chorych, umierających, przed którymi najbliżsi ukrywają stan faktyczny. Ja z perspektywy czasu widzę, jak wielką łaską i pomocą było dla mnie otwarte przeżywanie i celebrowanie tego bolesnego przejścia, jakie dotykało mnie i najbliższe mi osoby na Procidzie.
Momentem kulminacyjnym pożegnań z przyjaciółmi i całej misji była tzw. Messa di Partenza (msza posłania). To tradycyjna w Domach Serca msza dziękczynna i pożegnalna, która jest świętem wszystkich przyjaciół Domu Serca. Takie „Messe di Partenza” to jedyne momenty podczas misji, kiedy możemy widzieć tak wielu, tak różnych przyjaciół w jednym miejscu. To wielkie święto dla całej szeroko pojmowanej rodziny Punto Cuore, z którego przez smutek pożegnania wyłania się doświadczenie jedności, wdzięczności i nadziei.
Wszystko jest w Jego rękach
Czas przygotowania do wyjazdu był okresem, kiedy jeszcze raz mogłam sobie uzmysłowić, jak jestem tylko skromnym narzędziem w ręku Boga. Jak nic nie jest w naszych rękach i wszystko dzieje się za Jego łaską. Dobrze przypomniałam sobie o tym, gdy na dwa tygodnie przed wyjazdem zachorowałam. Oczywiście pierwsze myśli – Covid – ale to szybko udało się zweryfikować poprzez test. Fakt bycia „negatywną” nie zmieniał jednak sytuacji, że w momencie, gdy liczyła się każda godzina, bo chciałam pozdrowić przed wyjazdem licznych przyjaciół, trzy dni musiałam przeleżeć w łóżku. To bardzo pomogło mi przeżywać ten czas z wielkim zawierzeniem i wdzięcznością za każde odbyte spotkanie. Bo to już stara prawda w Domach Serca, że podczas „Partenzy” nie da się pożegnać wszystkich przyjaciół, których byśmy chcieli. Jak zawsze potrzeby, które widzimy są większe od naszych możliwości.
Patrzę na te minione dwa lata od rozpoczęcia przygotowań do wyjazdu z ogromną wdzięcznością, zadziwieniem i odrobiną nostalgii, że coś się kończy. To już ostatni list z misji, jaki do Was wysyłam. Nie zmienia to faktu, że każdy dzień – tak samo i po powrocie – przynosi wiele pięknych niespodzianek i zachwytów. Doświadczam tego teraz w Warszawie. Bo każdy koniec jest zarówno początkiem.
Z gorącymi uściskami i modlitwą
Joanna