In vitro: niszcząca pomoc

Kiedy pod koniec XIX wieku ówcześni papieże, szczególnie Leon XIII, przeciwstawiali się coraz bardziej rozpowszechniającej się instytucji rozwodów, oskarżali państwo o wchodzenie w kompetencje Kościoła. Pomimo bowiem coraz bardziej laicyzującej się Europy, małżeństwo ciągle jeszcze uważane było za ustanowione przez Boga, a podniesione przez Chrystusa do rangi sakramentu, oddane przez Niego Kościołowi pod opiekę. Ta argumentacja przez ówczesne instytucje państwowe została zlekceważona, żeby nie powiedzieć odrzucona i w ten sposób, po raz pierwszy w chrześcijańskim świecie, państwo przyznało sobie prawo ustawowego regulowania najbardziej intymnej sfery życia ludzkiego jaką jest miłość.

Ponad sto lat później mamy do czynienia ze sporem, którego materia jest w jakimś sensie konsekwencją tamtych rozwiązań, a przede wszystkim tamtego sposobu myślenia. Jego przedmiotem jest owoc miłości ludzkiej, czyli poczęte życie, a więc problem pozostający w wyłącznej kompetencji samego Boga, którego decyzji w tym wypadku strażnikiem winien być już nie tyle Kościół, ile w ogóle rozum ludzki. A cóż w tej materii podpowiada nam rozum? Przede wszystkim to, że wszyscy ludzie względem Boga i siebie samych są równi, i dlatego każdy człowiek ma prawo do dwóch największych dóbr: do życia (dobro fundamentalne) i do miłości (dobro najwyższe). Nikt nikogo nie ma prawa tych dóbr pozbawiać ani też bez ważnej przyczyny ich reglamentować. Ochrona tych dóbr winna rozciągać się na całe ludzkie życie i być silniejsza szczególnie w tych jego okresach, kiedy życie to jest zdane na pomoc otoczenia (wiek prenatalny, choroba, starość).

Ta konstatacja jest tak oczywista, iż wydaje się, że bez uciekania się do argumentów podpowiadanych przez wiarę, w sposób naturalny winna znaleźć odzwierciedlenie w prawie stanowionym i być jego podstawą. A jednak tak nie jest. Ba, orzeczenia jej przeciwne (zezwolenie na aborcję, eutanazję, sztuczne zapłodnienie) już od jakiegoś czasu są zapisane w państwowych przepisach prawnych, cieszących się niejednokrotnie akceptacją dużej części obywateli poszczególnych krajów jako „zdobycze społeczeństwa nowoczesnego”.

Jednak tak, jak w przypadku decyzji legislacyjnych będących konsekwencjami dyskusji nad zagadnieniem rozwodów z przełomu XIX i XX wieku, tak i teraz rodzą się nowe problemy. Otóż niektórzy po zaakceptowaniu przez prawo możliwości sztucznego zapłodnienia in vitro, domagają się, aby państwo za te zabiegi wzięło odpowiedzialność materialną, refundując je z pieniędzy podatników. Chodzi więc już nie tylko o korzystanie z jakiegoś nagannego moralnie prawa, ale o przerzucenie na państwo kosztów wynikających z jego realizacji. Zanim legislatorzy powezmą w tej sprawie ostateczne decyzje, my jako ludzie wierzący i posługujący się rozumem, przypomnijmy sobie, co na temat zapłodnienia in vitro w encyklice Evangelium vitae pisał św. Jan Paweł II:

„Różne techniki sztucznej reprodukcji, które wydają się służyć życiu i często są stosowane z tą intencją, w rzeczywistości stwarzają możliwość nowych zamachów na życie. Są one nie do przyjęcia z punktu widzenia moralnego, ponieważ oddzielają prokreację od prawdziwie ludzkiego kontekstu aktu małżeńskiego1), a ponadto stosujący te techniki do dziś notują wysoki procent niepowodzeń: dotyczy to nie tyle samego momentu zapłodnienia, ile następnej fazy rozwoju embrionu wystawionego na ryzyko rychłej śmierci. Ponadto w wielu przypadkach wytwarza się większą liczbę embrionów, niż to jest konieczne dla przeniesienia któregoś z nich do łona matki, a następnie te tak zwane „embriony nadliczbowe” są zabijane lub wykorzystywane w badaniach naukowych, które mają rzekomo służyć postępowi nauki i medycyny, a w rzeczywistości redukują życie ludzkie jedynie do roli „materiału biologicznego”, którym można swobodnie dysponować” (EV 14).

Tak więc na pytanie: płacić czy nie płacić za zabiegi sztucznego zapłodnienia, odpowiedź brzmi: w ogóle ich nie stosować, ponieważ są one sprzeczne z prawami dziecka do życia i miłości. A ponieważ dzisiaj, w wyniku wieloletnich starań ludzi zagubionych aksjologicznie, nad prawem dziecka do prawdziwie ludzkiego poczęcia w atmosferze miłości, a nie laboratoryjnej techniki, przeważa prawo rodziców do posiadania dziecka za wszelką cenę, o pełne zrozumienie przez ludzi tego problemu winniśmy się gorąco modlić, głosząc jednocześnie wszędzie i na wszystkie możliwe sposoby „Ewangelię życia”, o której Jan Paweł II pisał:

„Wszyscy razem poczuwamy się do obowiązku głoszenia Ewangelii życia, celebrowania jej w liturgii i w całym życiu oraz służenia jej poprzez różne inicjatywy i za pośrednictwem struktur, które mają być dla niej oparciem i narzędziem promocji. (…) Wdzięczność i radość z niezmierzonej godności człowieka każe nam dzielić się z wszystkimi tym orędziem: „oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i usłyszeli, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami” (1 J 1, 3). Trzeba dotrzeć z Ewangelią życia do serca każdego człowieka i wprowadzić ją do samego wnętrza ludzkiego społeczeństwa” (EV 79.80).

In vitro: złe skutki

Ludzkie pragnienie zrodzone pod wpływem łaski Bożej, tworzy zamierzenie przeradzające się w plan działania. Ale im wznioślejsze pragnienie, tym trudniej je osiągnąć, dlatego tym bardziej trzeba być nastawionym na „słuchanie” Pana Boga, nawet jeśli wcześniej dużo się do Niego „mówiło”.

W Biblii mamy częste przykłady ludzi, którzy „mając przed sobą zamknięte drzwi”, wyczuwają nową poza nimi rzeczywistość, którą chcieliby poznać, posiąść. Czynią to własnym, ludzkim wysiłkiem, ale dość szybko rozumieją, że nawet „długotrwałe manipulowanie przy zamku” nie przyniesie zamierzonego efektu bez jakiejś pomocy z tamtej strony. Drzwi oczywiście można wyważyć, ale potem już niczego za sobą się nie zamknie, a to oznacza, że takie brutalne wejście w nową przestrzeń, zawsze pozostawi coś ze starej, także coś niepożądanego. Przykład? Posiadanie potomstwa jest pragnieniem ze wszech miar dobrym. Ze względu na specyfikę tego pragnienia, małżonkowie czują, że aby uczynić mu zadość w sposób uporządkowany, potrzebują pomocy „z tamtej strony drzwi”.  Ale małżonkowie wiedzą także, że cel ten, w wyniku rozwoju ludzkiej techniki można osiągnąć „wyważając drzwi”, czyli bez oglądania się na Pana Boga i porządek przez Niego ustanowiony. Jednak koszt, jaki za to płacą jest ogromny: ich dziecko przychodzi na świat nie w wyniku miłosnego zjednoczenia, ale jak to określa św. Jan Paweł II „techniki reprodukcyjnej”; za cenę życia jednego dziecka, ginie wielu innych ludzi; Bóg stwarza temu dziecku duszę w szklanej próbówce; osłabiona zostaje więź jednocząca samych małżonków.

Powtórzmy: drzwi można wyważyć, ale potem już niczego za sobą się nie zamknie. Takie brutalne wejście w nową przestrzeń, zawsze pozostawi coś ze starej, także coś niepożądanego, z czym bardzo trudno być szczęśliwym. Pamiętając więc, że im wznioślejszy cel, tym trudniej go osiągnąć, tym bardziej trzeba być nastawionym na „słuchanie” Pana Boga, nawet jeśli wcześniej dużo się od Niego pragnęło, dużo się do Niego „mówiło”.

ks. Wacław Madej

1) Por. Kongregacja Nauki Wiary, Instrukcja o szacunku dla rodzącego się życia ludzkiego i o godności jego przekazywania Donum vitae, 22 lutego 1987, w: AAS 80 (1988), ss. 70-102.