Moja Wielkanoc
Wielki Tydzień i Triduum Paschalne to czas najważniejszy w roku dla Kościoła, a więc dla każdego z nas. Kilka osób zechciało podzielić się swoimi refleksjami na temat przeżywania tego szczególnego czasu dla wszystkich chrześcijan.
Tradycje wielkanocne w Libanie
Helena Kot mieszka wraz z mężem i dziećmi w naszej parafii, ale pochodzi z Libanu i wspomina, że najbardziej podczas celebrowania świąt wielkanocnych lubiła w swojej ojczyźnie Niedzielę Palmową, która jest tam radosnym świętem rodzinnym. W Libanie ten dzień należy do dzieci. Pan Jezusa powiedział: «Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego». I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je (M 10, 14-16). Na pamiątkę tych słów Pana Jezusa podczas uroczystej procesji upamiętniającej wjazd Pana Jezusa do Jerozolimy, ojcowie niosą swoje małe, pięknie ustrojone dzieci na własnych ramionach. Dzieci trzymają w rączkach świece przystrojone gałązkami oliwnymi i kwiatkami i śpiewają: Hosanna Najwyższemu! W ten sposób witamy Jezusa, który jest królem, a On przecież kochał dzieci i pragnął, by przynosić je do Niego. W Niedzielę Palmową dzieci są tak właśnie szczególnie wyeksponowane w Kościele i przynoszone do Jezusa. To jest święto dzieci – opowiada Helena.
Drugą tradycją libańskich chrześcijan, o której wspomina, jest zwyczaj nawiedzania siedmiu kościołów w Wielki Czwartek. – Tego mi bardzo brakuje – opowiada nasza parafianka. – Tego dnia ulice i kościoły są przez cały dzień pełne ludzi. Wszyscy pielgrzymują całymi rodzinami. Oczywiście jest też jedna Msza Wieczerzy Pańskiej.
W Libanie cały Wielki Tydzień jest smutny i cichy. Tej ciszy też mi bardzo brakuje – wspomina Helena, a zapytana o polskie zwyczaje wielkanocne, które jej się podobają, wyznaje, że bardzo lubi najpierw przygotowywanie święconki, a później jej święcenie. – Bardzo lubię też w Wielką Sobotę przejmującą liturgię światła. W Libanie Wigilia Paschalna odbywa się o północy i też zaczyna się w ciemnym kościele. Ta noc zawsze robi na mnie wrażenie. Kiedy już po północy kościół rozświetla się czuje się atmosferę rezurekcji. Bardzo lubię to przejście ze smutku i ciszy do radości Zmartwychwstania Pańskiego. Uświadamiam sobie wówczas, jak Pan Jezus jest dla mnie ważny. Triduum Paschalne to dla mnie czas odnowy życia i wdzięczność Panu Jezusowi, że nas odkupił – mówi Helena i dopowiada: Wielkanoc to dla mnie pełnia życia.
Wielkanoc na Filipinach
Mellany Tancangco pochodzi z Filipin, aktualnie mieszka w Polsce, jest doktorantką UKSW. Opowiada, że ogromny wpływ na jej przeżywanie Wielkiego Tygodnia i Zmartwychwstania Pańskiego miała pobożność kultywowana w jej rodzinie. W Wielkim Tygodniu na Filipinach zapada cisza – Filipińczycy zaczynają przeżywać mękę razem z Panem Jezusem. Wielki Czwartek jest czasem spowiedzi i uczestniczenia w Mszy św. W nocy z czwartku na piątek po domach gromadzą się rodziny i śpiewają pieśni o życiu i męce Pana Jezusa. Trwa to całą noc, więc jest też wspólny stół, żeby się posilić. Wielki Piątek jest dniem wolnym od pracy i dzięki temu wszyscy mogą wziąć udział w bardzo ważnej procesji świętych, która odbywa się tego dnia po południu.
Mellany wspomina, że podczas Triduum telewizja nie nadaje programów, a jeśli chce się coś obejrzeć, to można wypożyczyć na ten czas filmy na dvd, jednak dostępne są tylko te o tematyce religijnej. Również radio nadaje tylko poważne audycje. W niektórych miejscach na telebimach wyświetlane są przez cały dzień filmy o życiu Pana Jezusa.
– Na Filipinach jest w tym czasie lato, więc mamy upały i wielogodzinne uczestniczenie w nabożeństwach jest czasem prawdziwej pokuty – opowiada Mellany, podkreślając jednocześnie, że jest to też czas bardzo rodzinny i wspólnotowy. Każda rodzina już od 6.00 rano w piątek wyrusza z domu, by odwiedzić co najmniej siedem kościołów, w których spotyka się ze znajomymi rodzinami i wspólnie uczestniczy w drodze krzyżowej czy różańcu. Musi to zrobić do południa, bo od godziny 13.00 trwają już przygotowania do Triduum Paschalnego. Od godziny 15.00 zapada cisza. O godzinie 17.00 rozpoczyna się procesja świętych, w której niesionych jest ponad sto naturalnej wielkości figur. Podczas tej procesji odbywają się też prezentacje świętych, dlatego to nabożeństwo może trwać bardzo długo. Jest to też czas odgrywania misteriów Męki Pańskiej. Odbywają się poza tym procesje biczowników, którzy za siebie lub w intencji innych pokutują i ofiarowują swoje cierpienie.
Pisałam pracę o tej tradycji, która została zapoczątkowana przez misjonarzy franciszkańskich i jako forma religijności bardzo spodobała się wówczas miejscowym mężczyznom i tylko oni mogą ją do tej pory praktykować. Kościół nie zachęca do tego typu praktyk. Warto wspomnieć, że chrześcijaństwo jest na Filipinach dopiero od 500 lat cały czas się kształtuje.
Kapłanów i katechetów jest ciągle mało na Filipnach. Jeden ksiądz przypada na 16 tysięcy wiernych. Jeśli czegoś zazdroszczę Polsce, to kapłanów i katechetów – mówi Mellany.
– Na Filipinach bardzo brakuje solidnej katechezy i duszpasterstwa. Ja też zawsze byłam sceptyczna wobec tej formy pokuty, ale miałam okazję usłyszeć świadectwa kilku biczujących się mężczyzn i zawstydziłam się tej swojej krytycznej oceny. Jeden z nich opowiadał mi, że jego niezamożna rodzina była w rozpadzie z jego powodu, poniważ był alkoholikiem i nie potrafił przestać pić. Był bardzo bezradny i wówczas ktoś zaproponował mu udział w procesji biczowników w Wielki Piątek. Ofiarował tę pokutę za swoje nawrócenie. Wspominał, że przed pierwszą pokutną procesją biczowników bardzo się bał, bo jest to oczywiście bolesne. Biczownicy z zasłoniętymi twarzami chodzą od kaplicy do kaplicy, gdzie się modlą, a w drodze pomiędzy kościołami biczują się. Ten mężczyzna przestał pić i obiecał, że będzie to już czynił co roku w różnych intencjach. Obecnie jego żona już tydzień wcześniej przygotowuje mężowi specjalną dietę, by miał siłę przejść tę procesję, zaś syn idzie z nim, by nosić wodę i polewać mu narzędzia do biczowania.
Inny
mężczyzna opowiedział mi, że podjął pokutę za życie swojej mamy, a jeszcze inny
ofiarował za zdrowie swojego dziecka. Mężczyźni – biczownicy starają się być
wzorem
dla innych. W ostatnim czasie obserwuje się, że coraz więcej młodych mężczyzn
przystępuje do takich grup. Kościół nie pochwala tego, ale Filipińczycy jakoś
tego niestety nie słyszą – opowiada Mellany.
Na Filipinach Niedziela Zmartwychwstania jest najbardziej radosnym dniem, bo wraca życie i radość. W niedzielny poranek o godz. 4.00 odbywa się procesja spotkania. Na dziedziniec przed kościołem są wyniesione dwie figury: Pan Jezusa i figura radosnej Matki Bożej, ale przesłoniętej czarnym welonem. Figury spotykają się na środku dziedzińca, gdzie przygotowane jest coś na kształt arki. W jej środku jest anioł. W praktyce wygląda to tak, że ojciec trzyma dziecko przebrane za anioła. Ono w pewnym momencie zaczyna śpiewać alleluja i zdejmuje welon z głowy Matki Bożej. Wszyscy mogą wówczas zobaczyć uśmiechniętą Maryję, która spotyka się ze swoim Zmartwychwstałym Synem. Następnie rozbrzmiewa wspólny śpiew. Jest to bardzo piękne, symboliczne spotkanie, po którym kobiety idąc za Matką Bożą, a mężczyźni za Panem Jezusem wchodzą do kościoła na główną Mszę św. tego dnia.
– Kocham czas Triduum Paschalnego – zwierza się Mellany – Co roku jest to szansa na nawrócenie i uwielbienie Pana Boga za Jego Miłość do mnie, do nas. Podczas Triduum na nowo uświadamiam sobie, że zło jest we mnie i chcę pozwolić Panu Jezusowi odkupić mnie i uwolnić od tego zła. Rozumem już wiem, że każda rana Pana Jezusa to mój grzech, ale moje serce jeszcze za tym nie nadąża. Czuję się zaproszona do towarzyszenia Panu Jezusowi w tych dniach. Zbawiciel dźwiga krzyż, także mój, cały czas i prosi mnie tylko o towarzyszenie Mu. Podczas Triduum Paschalnego uświadamiam sobie, że wśród utrapień i trudności zawsze w końcu nastaje radosny dzień Zmartwychwstania Pańskiego. Jest to początek nowego życia dla mnie i nadzieja na to, co przede mną.
– Z Panem Jezusem Zmartwychwstałym nie boję się niczego. On jest zawsze większy niż moje lęki czy mój smutek. Pragnę na nowo zawierzyć Jezusowi i zawierzyć Kościołowi, który jest zawsze większy niż moje emocje i moje rozumienie rzeczywistości – mówi Mellany.
Gest obmycia nóg
Pan Jezus obmył nogi apostołom podczas Ostatniej Wieczerzy. Jest to gest, który będziemy mogli zobaczyć podczas Mszy Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek. Dla wielu mężczyzn, którym tego dnia kapłan obmywał nogi było to wielkie i wzruszające przeżycie. Czy jednak ten gest zarezerwowany jest tylko na jeden dzień w roku? Pan Jezus przecież powiedział: „Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem” (J 13, 14-15).
– Podczas rekolekcji letnich dla małżeństw, prowadzący je ks. Robert Wielądek zaproponował, by małżonkowie odnowili swoje przyrzeczenia poprzez obmycie sobie nawzajem nóg i ucałowanie ich w obecności całej wspólnoty rekolekcyjnej w kaplicy – opowiadają Edyta i Paweł Czapliccy,rodzice pięciorga dzieci.
– Było to dla mnie bardzo silne przeżycie, pomimo trwania z mężem od 17 lat w nieustannej przyjaźni – opowiada Edyta. – Ten gest był bardzo intymny. Gest uniżenia, który uświadomił mi, by w małżeństwie dawać siebie, ale nie tylko tak, jak jest mi wygodnie, ale dawać siebie i służyć także wówczas, kiedy nie do końca mi to pasuje. Ten gest obmycia i ucałowania nóg nie był dla mnie łatwy do wykonania. Musiałam się przełamać wewnętrznie, żeby się go nie wstydzić. Wymagał ode mnie wyjścia ze swojej strefy komfortu, wyjścia poza moje własne wyobrażenie o sobie. Wzbudziłam w sobie pragnienie, by uklęknąć przed mężem i wykonać ten gest uniżenia. To wydarzenie sprawiło, że uświadomiłam sobie, że w codzienności nie zawsze potrafię tak zrobić, bo to wymaga pewnego zatrzymania się, refleksji, pokory, żeby tej drugiej osobie służyć, nawet wtedy, kiedy jest mi z tym niewygodnie – opowiada Edyta.
Na różnych etapach życia małżeńskiego różnie bywa z tymi gestami miłości i służby. Nie zawsze takie gesty przychodzą łatwo, ale może czasem warto wyjść ze swojego komfortu i zatroszczyć się o komfort współmałżonka i zaświadczyć o swojej miłości w taki prosty sposób.
– Po tych rekolekcjach mieliśmy takie postanowienie, by ten gest powtórzyć, ale zaczęła się pandemia, święta spędzaliśmy w domu i nie było to dla nas takie łatwe. Nie udało nam się tego zrobić – mówi Edyta.
– Po liturgii w Wielki Czwartek chciałbym ten gest powtórzyć w domu w obecności naszych dzieci: Marianki, Stasia, Jurka, Kazia i Krysi, i mam nadzieję, że w tym roku nam się to uda – mówi Paweł. Wtedy na rekolekcjach propozycja odnowienia przysięgi małżeńskiej poprzez gest obmycia sobie nawzajem nóg była bardzo zaskakująca. Było to dla mnie bardzo poruszające, bo na nowo uświadomiłem sobie, że to właśnie taka jest moja rola, żeby tam, gdzie to możliwe, podejmować służbę, jako mąż, jako ojciec. I ta moja służba ma mieć taki wymiar, nawet jeżeli decyzje strategiczne, spadają finalnie na mnie, to nie po to, żeby udowadniać komuś, że mam jakąkolwiek władzę w rodzinie, tylko, że jest to właśnie element mojej służby. Ten gest wykonaliśmy po kilkunastu latach małżeństwa, mając już pięcioro dzieci i różne doświadczenia po drodze, więc to mi też pokazało, że być może na początku małżeństwa bym tego nie zrozumiał albo przynajmniej nie tak. Ten gest uświadomił mi, że chodzi o to, że wszystkie trudne sprawy, które przeżywaliśmy wymagają właśnie takiego pochylenia się i nieustannego uniżania się względem współmałżonka czy dzieci. Zrozumiałem, że pokora i rezygnacja z siebie to małżeńska droga i droga w rodzinie – zakończył Paweł.
Wielkanoc na dyżurze w szpitalu
Elżbieta Myśliwiec od lat jest pielęgniarką i wspomina, że jeszcze nie zdarzyło jej się nie mieć dyżuru w święta, czy to w Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Raczej nie ma świąt bez dyżuru – mówi.
Nie pamiętam takiej sytuacji. Za każdym razem święta są wyjątkowym czasem w szpitalu i to zarówno dla personelu, lekarzy, ale przede wszystkim dla pacjentów, którzy są odłączeni od rodziny. My przychodzimy tylko na dyżur. Jest to dzień czy dwa, czasem noc i wracamy do domu, a oni zostają. W Wielkanoc dzielimy się jajkiem, składamy sobie życzenia i chodzimy z życzeniami do pacjentów. Staramy się, by panowała świąteczna i uroczysta na miarę możliwości, atmosfera. Staram się też uczestniczyć we Mszy św. w szpitalnej kaplicy. Chodzimy tam oczywiście na zmianę, żeby ktoś zawsze był przy pacjentach. Jednak nie zawsze jest możliwe wyjście do kaplicy, szczególnie w sytuacjach, kiedy jest dużo pracy i pacjenci wymagają dużo naszej uwagi. Nie zostawiamy podopiecznych, by zrealizować swoje plany przeżycia świątecznego dnia. Na szczęście w naszej szpitalnej kaplicy jest kilka Mszy św. w święta, tak że raczej można wygospodarować czas dla Pana Boga.
Elżbieta zapytana, czy jest to trudność dla niej, by zostawić rodzinę i być w szpitalu odpowiada, że całe swoje zawodowe życie tak pracowała, że podczas świąt była na dyżurze.
– Na szczęście Triduum Paschalne i świętowanie Zmartwychwstania Pańskiego trwa kilka dni, więc można sobie ten czas dostosować tak, by było miejsce na wszystko, co potrzeba – opowiada. – Nie ma wyboru, musi ktoś być z pacjentami. Taką mam pracę i bardzo się cieszę, że choć w prosty zwyczajny sposób mogę pomóc im odczuć, że nie są sami. Zależy mi, żeby pacjenci odczuli, że jest to szczególny czas miłości do Pana Boga i człowieka. Ofiarowuję im proste gesty miłości i serdeczności w duchu chrześcijańskim.
Wysłuchała i notowała Katarzyna Pawlak