Pielgrzymka śladami św. Pawła

Całkiem niedawno, we wrześniu (od 9-tego do 16-tego),
około 40-tu osób (w większości tutejszych parafian) miało szczęście pielgrzymować śladami św. Pawła po Grecji.

W tej pielgrzymce wziąłem udział także ja wraz z żoną i naszym najmłodszym, 15 letnim, synem. Wprawdzie jesteśmy z sąsiedniej parafii, ale poprzez środowisko medyczne czujemy się bardzo związani z parafią Świętej Rodziny.

Abyśmy się po drodze nie pogubili opiekę duchową sprawowali nad nami: ks. Andrzej – proboszcz tutejszej parafii i ks. Jerzy Zychla.

Trasa pielgrzymki wiodła przez miejsca ważne dla naszej wiary, znane z Dziejów Apostolskich i Listów św. Pawła.

A oto jak było…

Dzień 1. Wieczorem lądujemy w Salonikach i prosto z lotniska jedziemy autokarem do Kawali.
Zaczyna się dobrze: przyzwoity hotel, wygodny pokój, duży balkon z widokiem na morze.
Kawala to starożytne Neapolis, miasto portowe. To tutaj prawie 2000 lat temu przypłynął św. Paweł w trakcie II wyprawy misyjnej (Dz 16, 11).

Dzień 2. Po śniadaniu jedziemy do Filippi. W tym mieście Apostoł rozpoczął swoją działalność misyjną na obszarze dzisiejszej Europy. Jego nauczanie trafiło na podatny grunt. Powstała tu gmina chrześcijańska, którą znamy z Listu do Filipian. Nad strumieniem, w miejscu, gdzie wg tradycji została ochrzczona Lidia, „pierwsza Europejka” (Dz16, 13-15), mieliśmy Mszę św.

Z samego Filippi pozostało niewiele. Ruiny na rozległej równinie, w tle majestatyczne góry. Pozostałości po bizantyjskiej bazylice wyglądają jak niedokończony pomnik. Z fragmentów oglądanych murów, sterczących utrąconych kolumn, słuchając słów pani przewodnik próbujemy mocą wyobraźni wskrzesić miasto. W tym czasie mój 15-letni syn znajduje coś dla siebie – spacerującego między kamieniami małego żółwia. Próbuje się z nim „zaprzyjaźnić”. Wyżej, po drugiej stronie drogi, oglądamy domniemane miejsce uwięzienia św. Pawła (Dz 16, 20- 34), a później pierwszy w trakcie tej pielgrzymki (będą jeszcze 2 lub 3) starożytny grecki teatr zbudowany na stoku wzgórza. Wdrapujemy się na jego koronę. Jest bardzo gorąco. Na szczęście 1 € (puszka zimnej coca – coli) „ratuje nam życie”.

Po powrocie z Filippi zwiedzamy Kawalę. To miasto pełne uroku. Nie za duże, nie za małe (ok. 70 tys. mieszkańców), położone na stokach wzgórz opadających do morza. Gęsta, kilkupiętrowa zabudowa, tylko pozornie chaotyczna. Dominuje kolor biały, z którym świetnie kontrastuje intensywna zieleń drzew, błękit nieba i morza. Na wzgórzu górującym nad miastem ruiny bizantyjskiej fortecy, poniżej malownicza najstarsza część miasta.

W porze obiadowej testujemy miejscowe specjały: musakę i pastitsio. Pycha! Wzdłuż nabrzeża portowego ciągnie się obsadzony palmami bulwar, prowadzący do wydzielonej miejskiej plaży. Nieomieszkaliśmy z niej skorzystać. Między nami w morzu pływały ławice kolorowych ryb i innych stworzeń. Piotrek, mój syn, „upolował” jeżowca.

Po kolacji jeszcze spacer po starym mieście nocą i pora spać.

Dzień 3. Dziś zwiedzamy Saloniki (po grecku Thesalloniki), drugie co do wielkości miasto w Grecji. Także tutaj św. Paweł głosił Dobrą Nowinę (Dz 17, 1-10).

Po Mszy św. zwiedzamy 2 bazyliki oraz pozostałości po agorze i rzymskim forum; na chwilę zatrzymujemy się przy słynnej Białej Wieży, będącej obecnie symbolem Miasta, a potem zwiedzamy położoną na wzgórzu nad miastem bizantyjską fortecę. Z jej murów roztacza się wspaniały widok na całe Saloniki i bezkresne morze.

Układ miasta podobny do Kawali (wzgórza, port, forteca), „drobna” róznica – jest 10 razy większe.
Acha – było trochę za szybko jak na tak duże miasto.

Z Salonik kierujemy się na południe, zatrzymujemy się na chwilę w Verii (starożytnej Berei), gdzie w miejscowej synagodze nauczał św. Paweł. Miejscowi Żydzi okazali się „szlachetniejsi od Tesaloniczan, przyjęli naukę z całą gorliwością” (Dz17, 10-12). Niestety z owej synagogi zostały jedynie 3 stopnie.
Może na nich stał św. Paweł nauczając?.

Z Verii jedziemy dalej na południe, do Grecji centralnej. Jest już ciemno, gdy docieramy do niewielkiego miasteczka Kalampaka, u podnóża Meteorów.

Dzień 4. Dzień zaczynamy o 6.30 rano Mszą św. na dachu hotelu, w którym mieszkamy.
Hotel ma 4 kondygnacje. W Kalampace to niemal wieżowiec.
W trakcie Mszy wstające słońce wydobywa z porannej szarówki Meteory.

Co to są Meteory? Dosłownie tłumacząc „zawieszone w powietrzu”. Są jednym z cudów tego świata. Kilkanaście średniowiecznych klasztorów prawosławnych rzeczywiście „zawieszonych w powietrzu” na szczytach przedziwnie ukształtowanych gór, które wyglądają trochę jak postawione na sztorc na otwartej równinie trzystu- czterystumetrowe pokrzywione ziemniaki.

Te klasztory kiedyś były zupełnie odcięte od świata. Mnisi dostawali się do nich w koszach wciąganych na górę za pomocą lin. Dzisiaj do 6 klasztorów wybudowano dojścia i udostępniono je turystom.

Byliśmy w dwóch: najstarszym i najważniejszym nazwanym przez jego założyciela św. Atanazego Wielkim Meteorem i w klasztorze żeńskim św. Stefana.
Zachęcam do obejrzenia zdjęć, choćby w internecie.

To, co robi największe wrażenie, oprócz oczywiście niesamowitych widoków z góry na okolicę, to wewnętrzna harmonia tego świata. Po pierwsze: płynne, perfekcyjne przenikanie się budowli i natury, tworzących jeden organizm. Po drugie: architektura klasztorów doskonale wyraża to, w co wierzyli ich budowniczowie. Coś takiego w świecie zachodnim miało miejsce w przypadku gotyku.

W prawosławnej świątyni Chrystus zawsze patrzy na nas z najwyższego miejsca w kościele – ze sklepienia kopuły usytuowanej na skrzyżowaniu naw. Nieco niżej, ale jeszcze w obrębie kopuły lub jej podparcia umieszczone są malowidła przedstawiające aniołów i apostołów, trochę niżej, ale nadal nad nami, na ścianach kościoła namalowani są święci, a jeszcze niżej stoimy my, pielgrzymujący Lud Boży na tym świecie. Stojąc tak, na dnie tego pochodu, z zadartą do góry głową czujemy się częścią pielgrzymującego od wieków Kościoła. Cel pielgrzymki widać wysoko nad nami. To Chrystus. Poważny, pełen majestatu, miłujący sędzia sprawiedliwy. Ten prosty, jasny przekaz znajdziemy w architekturze każdego prawosławnego kościoła.

W czasach św. Pawła tych klasztorów oczywiście jeszcze nie było, Najstarsze z nich mają 700 lat, ale są one z pewnością owocem wiary, którą on w Grecji zaszczepił.

Późnym wieczorem docieramy do Aten.

Dzień 5. Ateny. Miejsce starcia św. Pawła z greckimi filozofami, wiary w Boga z wiarą w rozum.
Na nic dyplomatyczna mowa Pawła na Areopagu. „Posłuchamy cię innym razem” mówią Grecy słysząc o zmartwychwstaniu. Areopag to wzgórze poniżej Akropolu, miejsce gdzie odbywały się sądy. Przy wmurowanej w skałę tablicy ze słynną mowa św. Pawła ksiądz Jerzy odczytuje na głos słowa Pisma św. (Dz.17, 22-32), a potem wyżłobionymi, kamiennymi stopniami, które zapewne słyszały głos św. Pawła wspinamy się ostrożnie na wzgórze. Chwila zadumy, patrzymy w dół na miasto, a potem idziemy jeszcze wyżej – na Akropol, do kolebki europejskiej cywilizacji.

Oglądając Partenon, główną świątynię na Akropolu, trudno nie przyznać racji naszej przewodniczce, gdy mówi, że ta olbrzymia budowla, mimo swego ciężaru sprawia wrażenie jakby delikatnie unosiła się nad ziemią. Geniusz starożytnych. Jak oni to zrobili?

Wieczorem z tarasu na dachu hotelu (jednego z wyższych w Atenach),w którym mieszkamy podziwiamy wspaniałą panoramę miasta w blasku zachodzącego słońca. Łagodnie rozlane na wzgórzach biało-kremowe miasto. Na horyzoncie widać nawet zatokę i wyspę Salaminę. To tam 2500 lat temu miała miejsce słynna bitwa morska Greków z Persami, uznawana za jedną z kilkunastu bitew, które zmieniły losy świata. Jej skutki dla Greków i przyszłej Europy były tak wielkie jak skutki Bitwy Warszawskiej 1920r dla nas i Europy Zachodniej.

Nocą Ateny tętnią życiem. Piątkowy wieczór, 23.00, gorąco – 29 ˚C i gorąco na ulicach. W starej dzielnicy miasta zwanej Plaka morze stolików rozstawionych na ulicach pod gołym niebem, gwar rozmów, rzęsistość świateł, muzyka na żywo. Nad wszystkim góruje majestatyczny podświetlony Akropol.

Tego dnia zwiedzaliśmy też Korynt. Ongiś było to wspaniałe miasto, jedno z największych i najbogatszych w Grecji, może dlatego też pełne zepsucia.”Córy Koryntu” – tak, to stąd. A pamiętacie co wyprawiali tamtejsi chrześcijanie? Wystarczy przeczytać rozdział 5 Pawłowego 1 Listu do Koryntian.

Dziś z wielkiego miasta prawie nic nie zostało. Dzisiejszy Korynt ma zaledwie ok.60 tysięcy mieszkańców – to 12 razy mniej niż Ateny i 70 razy mniej niż cała aglomeracja ateńska. Bezwiednie przychodzi mi na myśl powiedzenie: „Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy”…
Chociaż, pewnie zaraz ktoś powie, że to nie tak, że upraszczam…

Dzień 6. Rano wyjeżdżamy z Aten do Osios Lukas. To tysiącletni klasztor bizantyjski. Ale najpierw czeka nas Msza św. pod drzewami na tarasie przed małym kościółkiem położonym na stoku góry nieco powyżej klasztoru.

Błękitne bezchmurne niebo, delikatny szum lekkiego wiatru jak tchnienie Ducha, siedzimy w cieniu egzotycznych drzew z widokiem na oblaną słońcem dolinę i stoki gór – to msza święta w raju.

A klasztor? Znakomita architektura, jak to się mówi „perła architektury”. Rozczłonkowana a jednocześnie zwarta bryła, mistrzowsko wpisana w pochyłość wzgórza. Z zewnątrz wydaje się nieco ciężka, ale po wejściu do środka następuje zupełne zaskoczenie – wnętrze kościoła jest strzeliste, kilka kroków od drzwi wejściowych i już jestem pod kopułą, a tam, z wysoka, z jej sklepienia, jak w Meteorach i w każdej prawosławnej świątyni, patrzy na mnie On. Po chwili jeszcze jedna niespodzianka: kilkanaście metrów dalej stoi drugi, niemal bliźniaczy kościół, równie strzelisty, i co ciekawe oba są ze sobą wewnętrznie połączone. W łączniku znajduje się grób błogosławionego Łukasza.

Ten drugi kościół z nieznanych mi przyczyn nie ma wewnątrz żadnych malowideł. Długo podziwiam ułożone w misterne sploty cegły i kamienie na sklepieniach i ścianach.

Tego dnia byliśmy jeszcze w Delfach. Delfy to pozostałość po wielkim starożytnym sanktuarium greckiego boga słońca Apollina. Tu mieściła się też słynna wyrocznia delficka, do której Grecy zwracali się o radę w ważnych sprawach państwowych. Tu też według starożytnych Greków znajdował się środek ziemi (tej płaskiej oczywiście).

O zmroku, po długiej podróży, dotarliśmy do hotelu w miejscowości Korinos na Riwierze Olimpijskiej (bo u stóp Olimpu). Jutro niedziela, dzień odpoczynku.

Dzień 7. Miłe zaskoczenie: hotel jest położony 300m od brzegu morza. Zakładamy kostiumy kąpielowe i czujemy się trochę jak na wakacjach. Pogoda dopisuje, woda cudownie czysta, dno piaszczyste, żadnych morskich stworzeń poza jednym krabem i ławicą białych ryb, które chciały nas zjeść. Wieczorem nastrojowa kolacja przy lampce wina i rzut oka na prawdziwe greckie wesele.

Niestety już jutro trzeba będzie wracać.

Dzień 8. Ostatnia Msza św. o 5.30 – to rekord na tej pielgrzymce. Piękny wschód słońca, ale szybko robi się pochmurno, przelotny deszcz, czy to jeszcze Grecja? Jedziemy autobusem do Uranopolis położonego na skraju wschodniego cypla Półwyspu Chalcydyckiego. Stąd wypływamy statkiem w rejs wzdłuż półwyspu, na którym znajduje się tzw. Republika Mnichów, podziwiając z pokładu położone na zboczach gór klasztory. Jeszcze jedno spojrzenie na św. górę Athos, potem na obiad oryginalny gyros z portowej knajpy i trzeba wracać.

Dlaczego tak krótko?

Dariusz Rybak