Bogacz i Wielki Post

Środowy poranek. Wstaję z wygodnego łóżka, szykuję się do wyjścia: wkładam moje ulubione spodnie i nową bluzkę kupioną w promocyjnej cenie, robię lekki makijaż. Zerkam w lustro. Wyglądam ok, ta nowa odżywka do włosów robi swoje. Wskakuję do samochodu i jadę do kościoła… takich osób jak ja przyjechało na Mszę więcej, na zaciszańskich uliczkach otaczających naszą parafialną świątynię stoi już sporo pojazdów. Samochodem łatwiej się przemieszczać, sprawniej dotrzeć do pracy czy w inne miejsce, które mamy w planach na ten dzień. Jest Popielec, właśnie zaczyna się Wielki Post. Kiedy w liturgii przyszedł moment posypania głowy popiołem uświadamiam sobie swoją marność. Marność, która nie jest przeszkodą dla Boga, by mnie kochać i by mnie zbawić.

Czasy dostatku, czasy laicyzacji

Opisując tę scenę ze Środy Popielcowej może nieco naiwny sposób chciałam pokazać, w jakiej kondycji wielu z nas wchodzi w Wielki Post: skupieni na zaspokajaniu codziennych potrzeb spychamy Boga na dalszy plan. Żyjemy w czasach wielkiego dobrobytu, jakiego nie było w Polsce od czasów odzyskania niepodległości. Nie ma głodu, bezrobocia, wojny, czerpiemy garściami korzyści wynikające z rozwoju ekonomicznego i technologicznego. Oczywiście mamy świadomość licznych zagrożeń, widzimy co się dzieje w sąsiedniej Ukrainie, ale nas zło wojny nie dotyka bezpośrednio, słyszymy o różnych kryzysach w Unii Europejskiej, ale one nie stanowią dla nas realnego utrudnienia.

Ksiądz Robert podczas jednego ze swoich kazań mówił o pladze hiperindywidualizmu, który już jakiś czas temu rozlał się po zachodnich krajach, a teraz wtapia się w polskie społeczeństwo. Powszechną postawą staje się dbanie tylko i wyłączenie o interes własny i zaspokajanie krótkofalowych potrzeb. Ludziom coraz trudniej budować relacje ze sobą nawzajem, coraz mniej chętnie decydują się na małżeństwo i rodzicielstwo. Coraz łatwiej też rezygnują z Boga (co widać w różnych statystykach), ponieważ w zasadach religijnych widzą ograniczenia. A przecież religijność to nie zasady, to relacja. Prawdziwa pobożność to relacja z Bogiem, który jest początkiem wszystkiego i sensem każdego istnienia. Ksiądz Robert odwołał się też do wiedeńskiego psychiatry pochodzenia żydowskiego Viktora Frankla. W swojej książce „Człowiek w poszukiwaniu sensu” Viktor Frankl opisał swoje traumatyczne doświadczenia holokaustu (był więźniem czterech obozów koncentracyjnych, stracił żonę, rodziców i brata) łącząc je z przedstawieniem podstaw autorskiej teorii logoterapii. W swojej pracy z pacjentami zmagającymi się z chorobami natury psychicznej zauważył jeszcze przed II wojną światową, wyjątkowo pozytywne efekty, gdy proces psychoterapeutyczny pozwalał na zgłębienie poczucia sensu życia danej osoby. A najwyższym sensem życia każdego jest Bóg. Frankl będąc w obozach widział, że najsilniejsze były osoby wierzące, które pomimo udręki ufały Bogu. Tylko, jak o tym wszystkim powiedzieć naszym dzieciom, przyjaciołom, sąsiadom, czy politykom…?

Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię

Słowa, które towarzyszą obrzędowi posypania głów popiołem zachęcają nas do zaplanowania Wielkiego Postu na dwóch filarach: NAWRÓCENIU i EWANGELII. Co dla mnie dziś może oznaczać nawrócenie, czyli odwrócenie się od spraw, które nie służą mojemu uświęceniu i zwrócenie się na nowo ku Temu, który jest Drogą, Prawdą i Życiem? W nawróceniu pomaga nam post, czyli rezygnacja dla Boga z zaspokajania doczesnych potrzeb (jedzenia, różnych przyjemności, konsumpcjonizmu). Sam post nie będzie owocny, jeśli nie będzie wiązał się z oddawaniem przestrzeni Bogu i Jego sprawom (np. nie oglądam seriali, więc ten czas oddaję na modlitwę albo troskę o bliźnich, albo rezygnuję ze smakołyków, a oszczędzone pieniądze oddaję na jałmużnę). No i drugi filar wielkopostnych dróg: Ewangelia, czyli Słowo Boże, które cicho szepce do serca dając nam najbardziej pożywne treści potrzebne do życia.

Ksiądz Proboszcz w swoim kazaniu w Środę Popielcową posłużył się obrazem rzeki Jordan, która wytryska z gór, następnie przepływa przez Jezioro Galilejskie, dając życie zwierzętom i nawadniając tereny wkoło. Można powiedzieć, że obdarzona pięknem i pełna życia płynie dalej, aż wpada do Morza Martwego, a tu niestety zasolone wody nie pozwalają żadnemu życiu na rozwój czy choćby przetrwanie. Jeśli nie nawrócimy się i nie sięgniemy do życiodajnej Ewangelii możemy wpłynąć w miejsce bez życia, martwotę duchową tak jak Jordan wpada do Morza Martwego. Rozmawiałam z Wojtkiem i Asią, którzy też byli poruszeni tą metaforą, że może gdyby z tego Morza Martwego były odpływy i woda płynęłaby dalej dając kolejnym terenom nawodnienie, czyli siebie, pewnie nie kończyłaby się w martwym punkcie. Oczywiście to tylko metafora ludzkiego życia, nie tworzymy domorosłej nauki hydrologicznej, jednak warto pomyśleć, czy zostając w miejscu nie dając Bogu i ludziom cząstki siebie nie skazujemy się na martwy punkt?

Z życzeniami nawrócenia i życia Ewangelią

Marta