Nie bój się tej choroby ani żadnej innej

W Dniu Chorego przytaczamy prelekcję ks. Andrzeja Mazańskiego pod tytułem: „Nie bój się tej choroby ani żadnej innej”, wygłoszoną do medyków podczas spotkań na Zaciszu Środowiska Medycznego Świętej Rodziny. Ci, którzy na co dzień profesjonalnie opiekują się chorymi usłyszeli, jak Matka Boża z Guadalupe bez trudu uzdrowiła śmiertelnie chorego człowieka, uwalniając z lęku opiekującego się nim Indianina Juana Diego. Nieuleczalnej choroby lękają się i pacjenci, i lekarze, bo schorzenia prowadzące do śmierci najbardziej odsłaniają naszą bezradność. Zarówno leczący jak i leczeni mają skłonność do opierania się wyłącznie na profesjonalnej wiedzy medycznej, pomijając obecność zarówno Najlepszego Lekarza jak i Jego Matki Cudownej Lekarki. Jak mówił dr Antoni Kępiński; „Miłość jest jednym z najsilniejszych antidotów na uczucie lęku, dlatego tak ważną odgrywa rolę w relacjach pacjenta z lekarzem i pielęgniarką.”

W 1519 roku, Ferdynand Cortes z grupą około 500 Hiszpanów wylądował nad Zatoką Meksykańską w Veracruz i stamtąd wyruszył na wyprawę w głąb Meksyku. Gdy Hiszpanie przeszli przez wulkany, znajdujące się między obecnymi miastami Meksyk i Puebla, ich oczom ukazała się stolica Azteków Tenochtitlan (Miejsce Owocu Kaktusa lub Kaktusowa Skała, założona ok. 1325 roku na brzegu jeziora Texcoco). Miasto liczyło 300 tys. mieszkańców (Londyn miał ich wówczas 200 tys.), leżało wśród jezior, w kotlinie otoczonej w promieniu 70-80 km górami. Na dnie kotliny kilka jezior łączyło się ze sobą, a otoczone nimi miasto zbudowane było częściowo na palach, częściowo na skrawkach lądu, jego białe ściany oświetlało słońce. Widok tak wspaniałego i potężnego miasta wywarł na Hiszpanach ogromne wrażenie. Cortes miał świadomość, że z takiego miejsca w razie walki nie zdołaliby uciec. Nie mając zaś przewagi liczebnej, postanowił zdobyć je podstępem.

Cortes wylądował w Meksyku w 1519 roku, natomiast Tenochtitlan zdobył 13 sierpnia 1521 roku. Szczególne okoliczności sprawiły, że władca Azteków Montezuma, który nie był generałem, lecz duchownym, początkowo przyjął Cortesa gościnnie i pokojowo. Ufna postawa wobec Hiszpanów wynikała z wierzeń Azteków. Co pięćdziesiąt kilka lat oczekiwali oni na powrót Boga, którego wcześniej jako naród się wyrzekli – Boga jedynego i łagodnego, stwórcę nieba i Ziemi. Byli przekonani, że ich zostawił. Zaczęli czcić boga okrutnego, któremu składano ofiary także z ludzi. Przy okazji każdej większej uroczystości 20-30 tysięcy ludzi ginęło jako ofiara dla tego okrutnego bóstwa.

Aztekowie jednak wierzyli i oczekiwali, że łagodny Bóg powróci i akurat Cortes swoim pojawieniem się wpisał się w te oczekiwania, nie wiedząc o tym. Wykorzystał również fakt, że Aztekowie podbili sąsiednie plemiona, biorąc z nich często niewolników, których składali w ofierze. Umiał ich zjednać, wzbudzić zaufanie jednych i drugich. Był zwolennikiem pokojowego podboju, jednak nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że Cortesa odwołano do władz zwierzchnich do Veracruz nad brzegiem Zatoki Meksykańskiej. Gdy go zabrakło, Hiszpanie dali się sprowokować i doszło do pierwszych walk, które ostatecznie skończyły się rzezią Azteków. Miasto spłynęło krwią.

Przywołuję te fakty, aby ukazać sytuację, w jakiej przyszło Hiszpanom ewangelizować. Aztekowie mieli w wierzeniach coś, co ich otwierało na prawdę o Bogu – właśnie pamięć o jedynym Bogu. Ojciec Święty, przemawiając do Meksykanów w czasie pierwszej pielgrzymki w 1979 roku, bardzo wyraźnie odwoływał się do tej idei Boga jedynego, obecnej w pierwotnych wierzeniach Azteków.

Hiszpanie przyszli jako zdobywcy, zadając cierpienie, poniżając, niszcząc. Za nimi przybyli franciszkanie i w Tlatelolco powstała pierwsza świątynia pod wezwaniem św. Jakuba. Jednak w takiej sytuacji ewangelizacja, mimo że prowadzona przez gorliwych i ubogich franciszkanów, szła bardzo opornie.

Niezwykła historia zwykłego Indianina

Wśród tych, którzy przyjęli wiarę, uwierzyli w Ewangelię i zostali ochrzczeni, był między innymi Indianin Juan Diego (Jan Jakub). Jego pierwotne imię w nahuatl, języku Azteków, znaczyło Głos Orła lub Śpiewający Orzeł. Miał czterdzieści kilka lat, gdy przyjął chrzest razem ze swoją żoną Marią Lucią, która rok po chrzcie zmarła. W czasie objawień liczył 57 lat.

Wydarzenia te miały miejsce od 9 do 12 grudnia 1531 roku. 9 grudnia była sobota. Jak w każdą sobotę Juan Diego wyruszył do Tlatelolco. Tam franciszkanie prowadzili katechezy dla osób ochrzczonych i przygotowujących się do chrztu. Juan musiał być bardzo gorliwy, skoro chciał dotrzeć przed dziewiątą na dziedziniec świętego Jakuba. Tego dnia, przechodząc niedaleko wzgórza Tepeyac, usłyszał piękny śpiew ptaków. O tej porze roku nie było to zwykłe zjawisko. Mimo więc, że się spieszył, zaintrygowany poszedł na wzgórze. Tam ujrzał wnękę, z której wychodziły promienie słońca. Widać to na wizerunku.

Na tle tych słonecznych promieni ukazała mu się postać Maryi, która przedstawiła się w interesujący sposób.

Zanim przytoczę Jej słowa, jeszcze krótkie wyjaśnienie, skąd to wszystko wiemy.

Otóż Hiszpanie niedługo po przybyciu do Meksyku założyli szkołę dla synów z możnych rodów indiańskich. Jeden z absolwentów tej szkoły, Antonio Valeriano, pod koniec życia Juana Diego spisał jego relację z objawień w języku nahuatl, którym posługiwali się Aztekowie. Potem przetłumaczono ją na hiszpański, a następnie na inne języki. Niewiele osób posługuje się nahuatl. Jest to język dość prymitywny, a jednocześnie niezwykle elastyczny. Bardzo dużo pojęć wyraża się w nim nie przez jedno słowo, lecz przez zestawienie dwóch słów, które razem mają pokazać pewien sens. W związku z tym w tłumaczeniach słów Matki Bożej pojawiają się różne problemy, gdy próbuje się przekładać je dosłownie.

Powróćmy jednak do Juana Diego. Matka Boża przedstawia mu się w następujący sposób:

Wiedz z niewzruszoną pewnością, Mój najdroższy, najmłodszy i najmniejszy synu, że jestem Doskonałą i zawsze Dziewicą, Świętą Maryją, Matką Boga prawdy, przez którego wszystko żyje, Pana wszystkich rzeczy, jakie są wokół nas, Pana Nieba i Ziemi.

Ciekawe, że te określenia Boga funkcjonowały w wierzeniach Azteków. Matka Boża, przedstawiając się, mówi ich językiem, nadając nowe znaczenie słowom. Sformułowanie Pan Nieba i Ziemi odnosi się do tego Boga, w którego pierwotnie wierzyli, odwołuje się do świadomości tych ludzi. Również wyrażenie Matka Boga prawdy, przez którego wszystko żyje zawiera znane im określenie Boga.

Uderzające są także zdrobnienia, które występują w tekście. Jest to bardzo charakterystyczne dla języka nahuatl. W logice Azteków zdrobnienie jest wyrazem szacunku. Do dziecka, do człowieka małego, należy przyszłość. Mały człowiek będzie coraz ważniejszy, a człowiek starszy, dorosły, będzie coraz mniej ważny. Jeśli o kimś chciało się mówić z szacunkiem, używało się zdrobnienia – po to, aby podkreślić, że będzie wzrastał, odgrywał coraz większą rolę.

Dalej Matka Boża mówi do Juana Diego, przystępując do tego, o co Jej chodzi: Bardzo gorąco pragnę, aby w tym miejscu wzniesiono dla Mnie Mały Dom, w którym Go ukażę, wywyższę i sprawię, że się objawi.

Czasami określenie „Mały Dom”tłumaczy się jako „małą świątynię” albo „małą kaplicę”. Trzeba by się zastanowić, czy należy rozumieć to dosłownie, czy też metaforycznie – że ma to być ważne miejsce.

W każdym razie dla Matki Bożej ma powstać Dom, a Ona sprawi, że Bóg, Pan Nieba i Ziemi się ukaże. Tutaj Matka Boża wyraźnie określa także swoją misję: Dam Go ludowi w Mojej całej osobistej Miłości, w Moim współczuciu, Mojej pomocy, Mojej obronie, ponieważ prawdziwie jestem twą Miłosierną Matką, twoją i wszystkich ludzi, którzy żyją razem w tym kraju.

Bóg, którego Ona objawi, przybliży się przez Jej serdeczne współczucie, pomoc, pociechę, jaką otrzymają przychodzący do tego miejsca. Od razu pada tu określenie, które później Aztekowie zinterpretują jako jeden z elementów budowania mostu między Indianami a Hiszpanami – dwoma narodami rozdzielonymi ogromną przepaścią. Hiszpanie zdobywcy i zmiażdżeni Indianie, którzy przecież wcześniej podbili całą okolicę, dominowali i panowali. Objawi się tym, którzy żyją razem w tym kraju.

Wybiegając nieco w przyszłość: objawienia sprawią, że dzięki Matce Bożej z dwóch narodów, które były rozdarte przez wydarzenia, powstanie jeden naród. Na terenach podbitych przez Francuzów czy Anglików Indian w zasadzie zepchnięto do rezerwatów i wyniszczono. Tak stałoby się i tutaj, ale interwencja Matki Bożej sprawiła, że powstanie jeden naród. Dalej Matka Boża mówi: Tu, w tym miejscu, gdzie stanie Mały Dom, wysłucham ich łkania, ich narzekań i uzdrowię ich z ich smutku, z ciężkich doświadczeń i narzekań. Aby spowodować to, co Moje pełne współczucia i miłosierne serce stara się osiągnąć, musisz pójść do siedziby biskupa Meksyku.

Plany Matki Bożej wpisują się w sytuację tych ludzi rozdartych przez wzajemne wyniszczanie się i wrogość: wysłucham ich łkania, ich narzekań i uzdrowię ich z ich smutku. Po 13 sierpnia 1531 roku, kiedy Tenochtitlan spłynął krwią, pojawiły się poetyckie utwory Azteków pełne drastycznych opisów roztrzaskanych głów.

Nie chcę się w to zagłębiać, ale w takie realia wpisują się objawienia. Nic dziwnego, że Matka Boża mówi tu o ciężkich doświadczeniach i cierpieniach. Ona po to przyszła i zaraz po tym wstępie pokazuje konkretne zadanie dla Juana Diego. Otóż ma on iść do biskupa, by przekazać mu Jej prośbę. I Juan Diego idzie. Robi to z ogromnym entuzjazmem, bo przecież spotkał Matkę Bożą, która powierza mu ważną misję. Jest sobota, ale mimo pewnych trudności zostaje przyjęty. A co się dzieje potem? Biskup Zumárraga, franciszkanin, który stosunkowo niedawno przybył do Meksyku, wysłuchawszy Juana, mówi mu, że… chętnie posłucha go innym razem.

Przedziwna postawa Juana Diego

Gdy Juan Diego słyszy te słowa, przede wszystkim osądza biskupa za brak wiary, a sam z entuzjazmu wpada od razu w zniechęcenie i smutek. Oto cytat.

Biskup rzekł: Przyjdziesz znowu, mój synu, a ja z większą przyjemnością wysłucham, co masz do powiedzenia, rozpatrzę rzecz uważnie, od samego początku i poświęcę wiele myśli, rozważań prośbie, jaką mi przyniosłeś.

Wyszedł Juan Diego smutny, bowiem orędzie, jakie mu zawierzono, nie zostało natychmiast przyjęte. Powrócił tego samego dnia, idąc prosto w stronę wierzchołka wzgórza, i zastał Panią Nieba, czekającą na niego w tym samym miejscu, gdzie ujrzał po raz pierwszy.

To jest wciąż 9 grudnia. Po spotkaniu z biskupem Juan Diego znów widzi Matkę Bożą. Smutny, zniechęcony i pełen wewnętrznych sądów wobec biskupa prosi, by wysłała Ona kogoś innego – kogoś ze szlachetnego rodu, kogoś ważnego, kogo biskup posłucha. W tym momencie padają słowa uważane przez niektórych za szczyt pokory Juana Diego. Juan określa się mianem zwierzęcia pociągowego, mówi, że jest liściem, ogonem, który się depcze, że jest tym, którego trzeba prowadzić.

Można oczywiście interpretować te słowa jako przejaw głębokiej pokory Juana Diego. Jeśli jednak osądza on biskupa i zniechęca się, choć nie spotkało go nic strasznego, bo biskup powiedział przecież, że wysłucha go innym razem… Moim zdaniem to nie są przejawy pokory. Nawet jeśli się deklaruje, że jest się nikim, że jest się ogonem, po którym się depcze. To tylko słowa. Spotkania z Matką Bożą trwają dalej między 9 a 12 grudnia.

Wydarzenia kształtują Juana Diego

To jest formacja błyskawiczna. Najpierw musi się ujawnić korzeń pychy – przez wydarzenia i komentarz Matki Bożej. Może warto odwołać się tu do idei Nowej Ewangelizacji. Matka Boża pomogła zarówno Juanowi Diego, jak i biskupowi Zumárraga przejść pewną drogę duchową. Dzięki temu później, w krótkim czasie osiem milionów Indian przyjmie chrzest! To jest Nowa Ewangelizacja.

Wcześniej niewiele osób udało się ochrzcić. Potrzeba było, żeby chociaż te dwie osoby miały wiarę. Choć nie tylko wiara jest potrzebna, ale wiara połączona z takim rodzajem nawrócenia, które prowadzi do postawy pokory. Wtedy Pan Bóg może działać bardziej swobodnie.

 Do wydobycia ukrytej pychy Juana Diego – człowieka, który zachowuje się uniżenie wobec biskupa, ale w duchu go osądza – i do rozkruszenia tej pychy potrzeba mistrzowskiej ręki Matki Bożej. Pycha Juana Diego ujawnia się w formie zniechęcenia. Jeśli niepowodzenie, to niech idzie ktoś inny, ale w deklaracjach słownych jestem ten ostatni. Odpowiedź Królowej Nieba jest prosta. Maryja mówi bardzo wyraźnie, że mogłaby posłać osobę szlachetnie urodzoną, która zapewne zostałaby wysłuchana, ale Ona wybrała Juana i chce, żeby właśnie on to zadanie wypełnił.

Dodatkowo Maryja potwierdza autorytet biskupa. Radzi Diego – skoro biskup powiedział, że wysłucha go innym razem – by poszedł zaraz następnego dnia albo i natychmiast, i powtórzył prośbę:

Posłuchaj Mnie, Mój najmłodszy i najdroższy synu, wiedz z niewzruszoną pewnością, że nie brak Mi sług i posłańców, którym mogę dać zadanie poniesienia Moich słów, którzy przeprowadzą Moją wolę. Ale bardzo potrzeba, abyś ty błagał w Mojej sprawie i aby dzięki twojej pomocy i twojemu pośrednictwu Moja wola została spełniona.

Maryja może się posłużyć kimś innym, ale chce, aby to on błagał, czyli szedł jeszcze raz i prosił. Uniżył się. Ponownie proszenie kogoś, kto już raz odmówił, to dla Meksykanina (a do pewnego stopnia także dla każdego z nas) niezwykle trudne zadanie. Jeśli już raz odmówił, to jak mogę znów go prosić? Przez to proste polecenie Matka Boża kruszy pychę względów ludzkich Juana Diego:

Powiedz mu w Moim imieniu i daj mu w pełni zrozumieć Moje zamiary, aby rozpoczął budowanie kaplicy, o którą proszę. Powiedz mu raz jeszcze, że jestem zawsze Dziewicą, Świętą Maryją, Matką Boga, która cię posyła.

Juan Diego w sobotę wieczorem dostaje wyraźne wskazania, co ma powiedzieć. Nie musi mówić dużo. Ma powtórzyć, kto go posyła, jeszcze raz powiedzieć, jaka jest prośba Matki Bożej, i dać wyraźne polecenie, by biskup rozpoczął tę budowę.

10 grudnia 1531 roku, w niedzielę, czyli następnego dnia, Juan Diego znowu wyrusza. Ma do pokonania dystans ponad dwudziestu kilometrów, więc rano podąża ze swojej wioski do Tlatelolco. Jest tam na Mszy Świętej, co zostało zapisane. Okazuje się, że franciszkanie sprawdzali, czy ktoś przychodzi na Mszę Świętą. Mieli listę osób ochrzczonych, które powinny być na Mszy. Jeśli ktoś się nie pojawiał raz, drugi, trzeci, to rozumiano, że jest w niebezpieczeństwie powrotu do kultu dawnych bogów i trzeba się nim szczególnie zająć – modlić się za niego lub kogoś do niego wysłać.

Po Mszy Świętej Juan Diego ponownie udaje się do biskupa. Ma pewne trudności, ale zostaje przyjęty. Uklęknąwszy przed nim powtórzył ze smutkiem i we łzach żądanie, jakie przyniósł od Pani Nieba. Był nadzwyczaj niespokojny, czy mu uwierzą i czy biskup spełni życzenie Maryi Dziewicy, żeby wznieść nowe miejsce kultu tam, gdzie wyraźnie wskazała.

Niespokojny, pełen obaw. Czego się obawiał? Zapewne ponownego odrzucenia. Może przytłaczała go też waga misji? Tymczasem biskup, chcąc zweryfikować słowa Juana Diego, stawia mu wiele pytań: Gdzie Ją widział? Jak wyglądała? Juan Diego złożył wyczerpujące sprawozdanie ze wszystkiego.

Chciałbym tu zwrócić uwagę na postępowanie biskupa. Juan Diego miał mu za złe brak wiary, my też czasami tak osądzamy. A tymczasem w tym przejawia się…

Roztropność biskupa

Biskup postępuje zgodnie z najważniejszymi zasadami rozeznania, które stosuje Kościół wobec tego typu wydarzeń. Po pierwsze, poddaje Juana Diego próbie czasu, mówiąc mu przy pierwszym spotkaniu: wysłucham cię innym razem. Po drugie, podczas ponownego spotkania biskup zadaje mu szereg pytań i słucha odpowiedzi, albowiem drugie kryterium sprawdza, czy w tym, co mówi świadek wydarzenia nadzwyczajnego, nie ma żadnych sprzeczności i czegoś niezgodnego z nauką Kościoła. Jeżeli z odpowiedzi wynikają rzeczy sprzeczne, biskup ma obowiązek uznać wydarzenie za nieprawdziwe. Nie musi się tym dalej zajmować, może i powinien to całkowicie odrzucić. Postępuje więc zgodnie z zasadami rozeznania tego typu wydarzeń, a Juan Diego osądza go jako niewierzącego. Ale widocznie odpowiedzi Juana Diego wypadły dość pozytywnie, spójnie, bo biskup przechodzi do trzeciego punktu, który też jest klasyczny w rozeznawaniu. Mianowicie prosi, aby Matka Boża dała uwierzytelniający znak. Stwierdzenie działania Pana Boga nie może się opierać na oświadczeniu jednego świadka. Tak mówi Pismo Święte. Świadków zawsze musi być przynajmniej dwóch. Juan Diego jest świadkiem, ale to nie wystarcza. Biskup prosi za jego pośrednictwem, aby Matka Boża dała znak.

Nie dziwi więc, że gdy Juan Diego kolejny raz spotyka Maryję w drodze powrotnej i powtarza Jej słowa biskupa, wprawdzie ciągle w duchu osądzając go, to Matka Boża się cieszy. Jeżeli widzimy, że biskup postępuje zgodnie z nauką Kościoła, z zasadami rozeznawania Bożego działania, to rozumiemy, że Matka Boża się cieszy. Bo wszystko jest tak, jak być powinno.

Powiedział, że nie może spełnić polecenia jedynie w oparciu o jego słowo i jego prośbę, ale że potrzebuje znaku, iż orędzie wyszło od samej Pani i z Nieba.

Jeżeli biskup ma podjąć konkretne działanie, zacząć budować świątynię – to nie wystarczy oświadczenie Juana Diego, nawet jeżeli wydaje się wiarygodne. On potrzebuje znaku, że orędzie wyszło od samej Pani z Nieba. Gdy tylko Juan Diego to usłyszał, rzekł: wielebny biskupie, jakiego rodzaju znaku potrzebujesz? Pójdę, poproszę Panią z Nieba, która mnie tu przysłała. Dalej jest napisane: Kiedy biskup spostrzegł, ze zgadza się on na wszystko i nie waha się ani nie okazuje najmniejszych wątpliwości, odprawił go.

Biskup dalej poddaje go próbie. Wysyła za Juanem Diego swoich zaufanych ludzi. Troszczy się o uzyskanie świadectwa drugiego świadka. A może to przejaw nieufności? Okaże się. Juan Diego rusza prosto w stronę swojej wioski. Drogi z centrum miasta wiodą nasypami ziemnymi przez jeziora. Gdy Juan Diego przechodzi przez groblę, na wysokości wzgórza Tepeyac skręca w jego kierunku. Wtedy ci, którzy idą za nim, tracą go z oczu. Nie wywiązują się z zadania powierzonego im przez biskupa i, jak to często bywa, odpowiedzialność za to zrzucają na niewinnego. Mówią, zapewne tłumacząc siebie: I chociaż rozglądali się wszędzie, nie mogli znaleźć żadnego po nim śladu. Zmartwili się więc nie tylko tym, że stracili go z oczu, ale także tym, że udaremnił im ich zamiary szpiegowania go. Opowiedziawszy biskupowi o tym, co zaszło, przekonywali go, aby nie wierzył jego opowieści, że Juan kłamie, wymyśliwszy opowieść, śniąc lub wyobrażając sobie całą sprawę. Przekonywali, aby jeśli kiedykolwiek powróci, schwytać go i surowo ukarać, aby już nigdy nie opowiadał kłamstw ani nie budził w ludziach ciekawości.

Ciekawe, dlaczego tak się troszczą o to, by zdyskredytować Juana Diego? Wygląda na to, że im zginął. Ale ich argumenty są słuszne: chodzi o to, żeby nie wzbudzał sensacji, żeby go odizolować. Juan Diego nie wie, że jest śledzony ani co zostało o nim opowiedziane biskupowi. Postawa tych osób się nie zmieni również przy kolejnej jego próbie spotkania się z biskupem. Jednak wtedy Juan Diego będzie już pokorny. Na razie jest niedzielne popołudnie, a on zdąża na wzgórze Tepeyac.

Juan Diego spotyka Matkę Bożą tam gdzie poprzednio

Zdaje Jej relację z tego, co się wydarzyło. Matka Boża mówi do niego:

To dobrze Mój najmłodszy i najdroższy synu – dobrze, że biskup prosi o znak – powrócisz tu jutro, abyś mógł wziąć znak, o który on prosi.

Matka Boża potwierdza słuszność postępowania biskupa i Juan Diego ma następnego dnia, czyli w poniedziałek, powrócić na to samo miejsce, aby otrzymać znak. W ten sposób jego misja zostałaby już zrealizowana. W niedzielne popołudnie Matka Boża mówi mu, żeby odpoczął, bo jest po tych wszystkich przeżyciach zmęczony: Teraz już idź, będę tu jutro czekała na ciebie. Wiedz, Mój drogi synu, że wynagrodzę ci twoje zaangażowanie, pracę i trud dla Mnie.

Po powrocie do domu Juan Diego dowiaduje się, że zachorował jego wuj, z którym był blisko związany. Wróciwszy więc nie odpoczywa, tylko zajmuje się ciężko chorym wujem. Znajduje się jakby w pułapce bez wyjścia. Przygotowuje zioła lecznicze i opiekuje się chorym przez cały poniedziałek. Zapomina o poleceniu Matki Bożej. Tymczasem wuj czuje się coraz gorzej.

Ma tyle spraw wokół chorego, że zapomina

Wróciwszy w niedzielę do domu, zastał swego wuja Juana Bernardino poważnie chorego i w niebezpieczeństwie śmierci. Chorym trzeba się zająć, prawda? Najpierw przyszedł rodzimy uzdrawiacz, który zajął się nim, ale było za późno. Następnego dnia, gdy Juan Diego miał odebrać znak dla biskupa, aby ten uwierzył – nie wrócił na wzgórze. W nocy wuj błagał go, aby poszedł do Tlatelolco i sprowadził kapłana, wiedząc, że jego czas nadszedł i nigdy już nie wróci do zdrowia.

Wuj jest przekonany, że umiera. Dlatego prosi, żeby Juan poszedł do franciszkanów i sprowadził kapłana, który udzieli mu namaszczenia chorych i wiatyku. Ten sakrament jest dla umierających.

We wtorek, 12 grudnia wczesnym rankiem, jeszcze przed wschodem słońca Juan Diego wyrusza po księdza, prosić o sakrament namaszczenia chorych i wiatyk. Teraz właśnie następuje najistotniejszy moment w tych objawieniach, do którego odniósł się Ojciec Święty we wspomnianym przeze mnie na początku „Liście do chorych”.

Juan spieszy do Tlatelolco i zbliża się do wzgórza Tepeyac. W poprzednie dni szedł krótszą drogą, od strony zachodniej i tam spotykał Matkę Bożą. Tym razem, ponieważ się spieszy, a obawia się, że Matka Boża może czekać na niego w zwykłym miejscu, postanawia pójść inną drogą. Obchodzi wzgórze od strony wschodniej, żeby się z Nią nie spotkać! Żeby nie mieć problemów, żeby nie tracić czasu, żeby wykonać swoje (swoje!) zadanie. Okazuje się jednak, że Matka Boża, jak to jest napisane:

patrząc z góry, pojawia mu się na drodze

Ale Ona obserwowała go z góry i zstąpiła do miejsca, gdzie ujrzał przedtem, zaszła mu drogę i powiedziała: Co się dzieje, Mój najmłodszy i najdroższy z Moich synów? Dokąd spieszysz, dokąd idziesz? A on, skruszony zawstydzony, zalękniony upadł przed Nią.

Jak reaguje Juan Diego? Zagaduje Maryję! To też typowe zachowanie Meksykanów: Moja Mała Panienko. Moja Najmłodsza Córko. Moja Dzieweczkoto są wyrazy szacunkumam nadzieję, że jesteś szczęśliwa, jak się masz dzisiejszego poranka, czy dobrze się czujesz?

Gdy Meksykanin spotyka się z drugim człowiekiem, musi kilka takich pytań zadać, zanim przejdzie do zasadniczego tematu rozmowy. Nie może inaczej, bo przejście od razu do sedna sprawy jest niegrzecznością.

A może słowa Juana Diego to nie tylko uprzejmości, ale sposób pokrycia zmieszania, zawstydzenia? Słyszeliśmy, że był skruszony, zalękniony, zawstydzony, bowiem wzgardził spotkaniem z Matką Bożą. Wybrał inną drogę, uważając, że musi wypełnić bardzo ważne zadanie, które stanęło przed nim, bo wuj umiera. Wybrał taką drogę, aby Jej nie spotkać.

Juan kontynuuje:

Chociaż zasmuca mnie to, i może wzbudzi Twój gniew, ale muszę Ci powiedzieć, że jeden z Twoich sług, mój wuj, jest bardzo chory. Powaliła go straszliwa choroba i z pewnością niebawem umrze. Dalej tłumaczy: I teraz biegnę do Twojego Małego Domu w Tlatelolco, aby zawołać jednego z umiłowanych naszego Pana, z naszych kapłanów, aby wysłuchał jego spowiedzi i przygotował go na śmierć. Wszyscy przecież narodziliśmy się po to i oczekujemy trudnego dnia naszej własnej śmierci. Tłumaczy Matce Bożej, dlaczego nie chce się z Nią spotkać! Chociaż idę, zaraz wrócę, aby zająć się Twoim poleceniem, moja Pani i moja Mała Panienko. Błagam, abyś mi przebaczyła.

Twierdzi, że pójdzie do Tlatelolco, zaprowadzi kapłana 20 kilometrów do wuja i zaraz wróci! – Błagam, abyś mi przebaczyła prosi o przebaczenie okazała mi cierpliwość trochę dłużej, ponieważ nie zwodzę Cię, moja Najmłodsza Córko, moja Mała Dzieweczko. Jutro bez wątpliwości powrócę tak szybko, jak będzie to możliwe. Wreszcie mówi realistycznie.

Najważniejsze przesłanie Matki Bożej

 Po wysłuchaniu słów Juana Diego Najmiłosierniejsza Dziewica przemówiła:

 Posłuchaj i weź to sobie do serca, Mój najmłodszy i najdroższy synu, że rzecz, która cię niepokoi, rzecz, która cię dotyka, jest niczym. Nie pozwól, aby twe oblicze, twe serce niepokoiło się. Nie bój się tej choroby twojego wuja ani żadnej innej choroby. Ani niczego co ostre i bolesne.

 Dalej są słowa, które zacytował Ojciec Święty w „Liście do chorych”. Słowa umieszczone w Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe jako najważniejsze przesłanie:

Czyż nie jestem tu Ja, twoja Matka, czyż nie jesteś w Moim cieniu?

 To znaczy – jesteś pod moją opieką. Cień powstaje na skutek promieni słońca i jest nierozdzielnie związany z człowiekiem. Czyli jeśli stoisz w moim cieniu, jesteś cały czas blisko, stoisz przy mnie, jesteś pod moją opieką.

Czyż nie jestem źródłem twojej radości? Czyż nie jesteś w zagłębieniu Mojego płaszcza i w skrzyżowaniu Moich rąk. Czy potrzebujesz czegoś więcej? Niechaj cię nic innego nie martwi ani nie niepokoi. Niechaj nie martwi cię choroba twojego wuja, ponieważ on teraz nie umrze. Możesz być pewien, że już ma się dobrze.

I rzeczywiście, jak Juan dowiedział się później, w tym właśnie momencie wuj Bernardino został w cudowny sposób przywrócony do zdrowia.

Do słów: Czyż nie jestem przy tobie Ja, twoja Matka? Czy nie stoisz w Moim cieniu? Czy nie jestem źródłem twojej radości? Czyż nie jesteś w fałdach Mego płaszcza i w skrzyżowaniu Moich rąk już nawet rozprawy teologiczne napisano. To są bardzo ciekawe słowa. Przesłanie, które warto zgłębiać. Matka Boża przedstawia się jako Ta, która czyni Juana Diego nowym człowiekiem.

Skoro Juan Diego usłyszał te słowa, poczuł się lepiej

Został pocieszony i uzyskał wewnętrzny pokój. Otrzymał nagrodę. Potem już sprawy toczą się szybko. Matka Boża mówi, aby poszedł na wzgórze. Zobaczy tam piękne kwiaty. Ma je zebrać i dać biskupowi jako znak, który sprawi, że biskup uwierzy. Juan idzie, zrywa kwiaty i wraca z nimi do Matki Bożej, a Ona mu je układa. Potem Diego pospiesznie udaje się do biskupa, ale tam znów napotyka problemy. Okazuje się, że o dopuszczeniu do ekscelencji decydują akurat ci słudzy, którzy go śledzili i mówili o nim źle. Zostaje zlekceważony, ale tym razem się nie przejmuje. Czeka cierpliwie, co jakiś czas zerkając na zawinięte w swoją tilmę kwiaty. Zaintrygowani tym służący w końcu wprowadzają go przed biskupa.

Stanąwszy przed nim, Juan Diego oznajmia, że przyszedł ze znakiem, o który biskup prosił. Oczywiście ma na myśli nazbierane przez siebie kwiaty. Rozwija tilmę i wysypuje je przed biskupem. Ku zdumieniu Juana Diego biskup i wszyscy pozostali obecni padają na kolana. Juan Diego nie wie, że na jego tilmie ukazał się wizerunek Matki Bożej. I to był znak, który zmienił także biskupa: klęczy, skruszony, przyznając się do tego, że wcześniej nie wierzył.

To sytuacja, w której biskup przestaje być przeszkodą i staje się orędownikiem, aby dzieło mogło się realizować. I od tej chwili rozwija się ono dość szybko. Biskup zabiera niezwykłą tilmę do katedry, do swojej kaplicy. Potem zostaje zbudowana Mała Świątynia, a następnie większa. Po jakimś czasie Diego tam się przeprowadza i opowiadając całą historię, przyczynia się do tego, że w ciągu kilku lat osiem milionów ludzi przyjmuje chrzest. Franciszkanie padali ze zmęczenia, chrzcząc po kilka tysięcy osób dziennie. To są te wydarzenia, które pokazują drogę do głębszego nawrócenia. Potrzeba było, aby przeszedł nią i Juan Diego, i biskup Zumárraga. Dzięki Matce Bożej obaj przeszli przyspieszone nawrócenie.

Istnieją pewne ciekawostki związane z obrazem, ale nie o nich przede wszystkim chciałem mówić. Wydaje się, że gdy Juan Diego stał przed biskupem, Matka Boża też była tam obecna, choć niewidoczna. W Jej źrenicach na obrazie niektórzy odnaleźli odmalowane to spotkanie, zarys postaci biskupa, jakiejś rodziny, tłumacza. Skoro w źrenicach można rozróżnić osoby, to postać Matki Bożej tam była. Juan Diego przyniósł w tilmie kwiaty, a obecność Matki Bożej odbiła się na płaszczu, pozostawiając wizerunek. Ta tilma i wizerunek na niej są niezwykle trwałe, choć materiał z włókna agawy, z której płaszcz został zrobiony, powinien się rozpaść po około 10 latach. Wydaje się też, że niektóre elementy zostały domalowane później, i one niszczeją, np. aniołek.  

Czarna kokardka, którą Matka Boża ma na tym wizerunku, była elementem stroju brzemiennej kobiety. Jest tam też pewien symboliczny czterolistny kwiatek – inny niż pozostałe na płaszczu – oznacza nowe życie.

Kwiaty przyniesione przez Juana Diego nie rosły w Meksyku. Były to najpiękniejsze kwiaty Kastylii – rodzinnych stron biskupa. To kolejny element budowania mostów między Hiszpanami a Indianami. I jeszcze jeden: nazwa Guadalupe. Guadalupe to było sanktuarium maryjne w Estramadurze w Hiszpanii, do którego jechali się modlić przed dalekimi wyprawami wszyscy wielcy podróżnicy, jak Kolumb czy Magellan. W Nican Mopohua jest opis spotkania z chorym wujem, który też ma swoje znaczenie w tym objawieniu. To właśnie jemu Matka Boża się przedstawia jako Matka Boża z Guadalupe. Choć niektórzy to tłumaczą, że powiedziała, iż jest Depcząca głowę węża, co w języku nahuatl brzmi jak Guadalupe. To też jest ten wyraźny most. Matka Boża buduje mosty między tymi dwoma narodami. Myślę, że dla wielu z nas te słowa Matki Bożej z Guadalupe, które wypowiedziała do Juana Diego, są ważne i pomogły nam w licznych sytuacjach w naszym życiu:

Mój mały, ukochany synu,

Niech się nie trwoży twoje serce.

Czyż nie jestem przy tobie Ja, twoja Matka,

Czy nie stoisz w Moim cieniu?

Czy to nie Ja jestem źródłem twojej radości?

Czyż nie jesteś ukryty w fałdach Mego płaszcza
i Moich ramionach, które cię obejmują.

Czy potrzebujesz czegokolwiek innego?