Kilka uwag o racjonalnym posłuszeństwie w czasach zamętu aksjologicznego
Rozmowa króla Saula z napominającym go prorokiem Samuelem zapisana w 1 Sm 15, 16-23, a szczególnie jej finał („Czyż milsze są dla Pana całopalenia i ofiary krwawe od posłuszeństwa głosowi Pana? Właśnie, lepsze jest posłuszeństwo od ofiary, uległość – od tłuszczu baranów), jest ilustracją klasycznego przypadku w życiu duchowym człowieka, gdy mamy życzenie ofiarować Bogu wiele, ale nie to lub nie z tego o co On nas prosi. Tymczasem nikt, a tym bardziej Bóg, nie lubi, by mu ofiarowywać jedynie ochłapy, nawet jeśli są one ze złota, ponieważ świadczy to o niskim stopniu szacunku względem danej osoby, nie mówiąc o kompletnym braku miłości. Bóg chce naszego posłuszeństwa, czyli zjednoczenia woli, w ostateczności więc miłości, bo „miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań” (1 J 5, 3).
Trudności związane z cnotą posłuszeństwa są ogromne. Dużo większe niż w zachowaniu ubóstwa, a nawet czystości. Jest tak, ponieważ po pierwsze dotykają one najpoważniejszych skutków grzechu pierworodnego polegającego na nieposłuszeństwie względem Boga i po drugie, ponieważ wola Boża często jest nam przekazywana przez innych: rodzinę, Kościół etc.
Ze względu na te trudności, bardzo często wpadamy w skrajności: albo w ślepe posłuszeństwo przekazywanym poleceniom (co daje złudne poczucie bezpieczeństwa), albo w butne nieposłuszeństwo (co z kolei daje równie złudne poczucie wolności). Obie skrajności są niewłaściwe i szkodliwe, a więc grzeszne. Pierwsza, ponieważ hamuje wzrost osobowy – zakopujemy talent dany nam przez Boga. Druga, bo zrywa życiodajną więź łączącą nas ze Stwórcą – wchodzimy w śmierć duchową.
Potrzebny jest więc złoty środek, który moglibyśmy nazwać „posłuszeństwem racjonalnym”. W naszych
wyborach moralnych jest on potrzebny zawsze, ale zwłaszcza w czasach zamętu aksjologicznego, który przeżywamy. Jego racjonalność (rozumność) polega z jednej strony na uprawnionym krytycyzmie – w końcu każdy z nas musi jakoś osądzać, czy to, co mu czynić polecono odpowiada godności człowieka i jego celowi ostatecznemu. Z drugiej strony na ogromnej dozie pokory, która po wszystkich możliwych i burzliwych przemyśleniach (także niewyjaśnionych wątpliwościach), podsunie naszemu umysłowi decyzję: „uczynię tak, bo Ty Boże wiesz lepiej”. Łatwo zauważyć, że jest to w pełnym tego słowa znaczeniu postawa Pana Jezusa z Ogrodu Oliwnego, który w ten sposób nie tyle „posłuszny Ojcu dał się zabić”, ale „w sposób wolny oddał życie” (J 10,18).
Posłuszeństwa racjonalnego nie zdobywa się raz na całe życie. Gdyby tak było, świat byłby dużo lepszy, a takim nie jest. Dlatego w posłuszeństwie racjonalnym trzeba się ćwiczyć i rozumiejąc wagę tego treningu, wybierać zawsze to, co trudniejsze moralnie. Ten trening boli jak żaden inny. Jeśli więc w naszym życiu duchowym jest mało tego typu bólu, oznacza to, że treningowi poddajemy wszystko, za wyjątkiem rzeczy najważniejszej, a przecież – wróćmy do początku rozważań, by powtórzyć myśl zasadniczą – nikt, a tym bardziej Bóg, nie lubi, by mu ofiarowywać jedynie ochłapy, nawet jeśli są one ze złota, ponieważ świadczy to o niskim stopniu szacunku względem tej osoby, nie mówiąc o kompletnym braku miłości. Bóg chce naszego posłuszeństwa, czyli zjednoczenia woli, w ostateczności miłości, bo „miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań” (1 J 5, 3).
ks. Wacław Madej