…cierpliwa jest, łaskawa jest…
W tym roku mija 35 lat Księdza posługi duszpasterskiej. Czy zechciałby Ksiądz podzielić się przemyśleniami na temat małżeństwa i rodziny? – zwracam się do ks. Andrzeja Mazańskiego, proboszcza Parafii Świętej Rodziny na Zaciszu w Warszawie.
Przez lata posługi miałem do czynienia z różnymi małżeństwami i rodzinami, będąc też spowiednikiem żon, mężów, małżeństw, a czasem tylko jednej strony. Zadziwiające jest dla mnie, jakimi drogami Pan Bóg prowadzi życie małżonków. Mam możliwość patrzenia na te małżeństwa z perspektywy niekiedy 30 lat – wtedy już więcej widać. Pamiętam, że kiedy byłem młodszym księdzem niejednokrotnie zastanawiało mnie, dlaczego czasami piękne duchowo kobiety – żony mają trudnych mężów. Przecież jest to dobrowolny wybór – myślałem. Dla ważności małżeństwa to kryterium wolnego wyboru jest przecież konieczne. Słyszałem też opinie na temat mężów, że przed ślubem potrafią być wspaniali, a po ślubie bywają bardzo trudni. Stykałem się z takimi pytaniami próbując je konfrontować z pewnymi doświadczeniami poprzez rozmowy czy patrzenie na historie życia ludzi. Szukałem uzasadnienia takich sytuacji pamiętając, że najważniejszy jest plan Boży, który się realizuje i który realizuje się przede wszystkim w życiu małżeńskim i rodzinnym, bo tam ten zamysł Boży bardzo dotyka rodziny. Widziałem nieraz małżonków bardzo w sobie zakochanych, wychodzących naprzeciw swoim oczekiwaniom, a po 15-20 latach okazywało się, że ta miłość nie dojrzała, nie pogłębiła się, nie rozkwitła. Przyglądając się temu z perspektywy czasu próbowałem szukać uzasadnienia, światła w tym, co mówi Pan Jezus i Kościół. W dokumencie Familiaris consortio są wymienione cztery cele, dla których Pan Bóg tworzy wspólnotę małżeńską i rodzinną. Jako dwa cele równorzędne wymienione jest budowanie wspólnoty dwojga ludzi, obejmującej wszystkie dziedziny i obszary życia, czyli wspólnoty osób (communio personarum) oraz przekazywanie życia. Czasem małżonkowie nie mogą, nie są w stanie przekazać życia, ale to nie oznacza, że ich małżeństwo nie ma sensu. Ono ma sens poprzez budowanie głębokiej wspólnoty osób w małżeństwie. Kolejnym celem jest rozwój Kościoła przez to, że małżonkowie wprowadzają do wspólnoty kościoła nowych członków, czyli swoje dzieci lub inne osoby im powierzone. Małżonkowie otrzymują charyzmat, dar przekazywania wiary swoim dzieciom. Czwartym celem jest to, że poprzez małżeństwa i rodziny może dokonywać się kształtowanie życia społecznego i zasad obowiązujących w społeczności.
Pan Bóg powołuje do małżeństwa konkretne osoby, by realizowały postawione im cele. Kiedy małżonkowie uświadamiają sobie tę ważną rolę, do której zostali powołani?
Budowanie wspólnoty osób to bardzo ważny, często uważany za priorytetowy i specyficzny cel, dokonujący się w szerokich uwarunkowaniach. Różnie bywa z tym budowaniem wspólnoty osób, które z założenia nie są przecież jednakowe. Kiedyś wymyśliłem sobie, że małżeństwo do 18 lat stażu jest młode, a po 18 latach staje się dojrzałe. Często, kiedy gniazdo rodzinne pustoszeje małżonkowie przypominają sobie, że tak naprawdę chodzi o budowanie ich więzi. Najpierw byli zafascynowani sobą, więc nie było problemów. Potem zajmowali się dziećmi, później młodymi, pracą, karierą i dopiero, jak dom staje się pusty i pojawia się perspektywa emerytury, zaczynają widzieć, że są w domu dwie osoby, które warto, żeby były dla siebie darem, a nie dopustem Bożym.
W praktyce jednak nie tak łatwo postawić granicę, po której małżeństwo jest już dojrzałe. A jeśli ta dojrzałość się nie pojawia?
Rozmawiałem ostatnio z pewnym filipińskim małżeństwem, które jest już ze sobą prawie 19 lat, a oni ciągle żyją jeszcze w takim przekonaniu, że druga osoba ma przede wszystkim spełniać moje oczekiwania. Na etapie pierwszych lat małżeńskich jest to normalne, że spełnia się te oczekiwania. Jeśli małżonek je spełni – jest mi dobrze, jeśli nie – jest mi źle, więc szukam sposobów wyegzekwowania tego, żeby spełnił moje oczekiwania. Pan Jezus to trochę inaczej określa posługując się mocną terminologią: „Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią?” (Mt 5, 46-47) Człowiek miłując chętnie spełnia oczekiwania drugiej osoby. Jest to czas młodego małżeństwa, kiedy małżonkowie chętnie spełniają swoje oczekiwania. W ten sposób w pewnym sensie są szczęśliwi. Spełnianie oczekiwań ukochanej osoby daje radość, zadowolenie, poczucie, że jestem dobrym małżonkiem. Tylko warto sobie zadać pytanie, czy jest możliwe, żeby żona spełniła wszystkie oczekiwania męża, a mąż żony? Tym bardziej, że robimy to świadomie, bo znamy te oczekiwania i chcemy je spełnić i wychodzić im naprzeciw. Problem duchowy jest taki, że z czasem następuje eskalacja oczekiwań. Jeśli ktoś spełnia moje oczekiwania, to one idą coraz dalej.
Na szczęście nie da się spełnić wszystkich oczekiwań drugiej osoby i wcześniej czy później pojawia się kryzys.
Ten kryzys określa się jako kryzys więzi naturalnych. Więzi naturalne, to tak jak czynią poganie – miłuję ciebie, ponieważ spełniasz moje oczekiwania. Jeśli je spełnisz będę przekonany, że jestem miłowany i będę szczęśliwy. W którymś momencie, jeśli zależy Panu Bogu w Jego planie na tym, żeby z małżeństwa budowanego na pogańskich zasadach przejść na zasady chrześcijańskie, pojawiają się sytuacje, w których niemożliwe jest spełnianie wszystkich oczekiwań tej drugiej osoby. Pojawiają się napięcia, pojawia się złość i próby wywarcia nacisku. W takiej sytuacji np. mąż może szukać innych obszarów realizowania swojego życia. I nie chodzi tu od razu o zdradę. Typowe jest zaangażowanie w pracę zawodową, firmę, klub, kolegów. To wszystko staje się ważniejsze. Pojawia się mniej lub bardziej dotkliwy kryzys. Oczywiście nie od razu. Sygnały mogą być dużo wcześniej. W małżeństwach, w których na początku było bardzo dobrze, kryzys może być dość gwałtowny i widać będzie wyraźnie, że nie da się budować trwałej więzi na zasadzie: miłuję ciebie, o ile spełniasz moje oczekiwania. Jeśli cała relacja małżonków wcześniej opierała się tylko na płaszczyźnie naturalnej (a ona zawodzi), to pojawia się kryzys i wszystko zaczyna być jakby zawieszone w powietrzu, bo nie wiadomo jak się w takiej nowej, kryzysowej sytuacji odnaleźć. Jest to moment, w którym Panu Bogu, który jest obecny w historii życia małżonków, zaczyna zależeć, by ta więź była budowana na płaszczyźnie chrześcijańskiej. Zarówno dla żony i dla męża w tym momencie jest ważne, żeby zacząć wyraźniej widzieć, że moim zadaniem jest czynienie dobra innym.
Następuje moment Bożej interwencji?
Tak, bo chrześcijaństwo zaczyna się w momencie, kiedy zaczynam w moim życiu widzieć Jezusa, jako kogoś żywego i obecnego. Jeżeli Jezus żywy i obecny nie istnieje w tej mojej przestrzeni życia, to można mówić o pewnej religijności, wrażliwości na rzeczy nieprzemijające. Chrześcijaństwo jest doświadczeniem spotkania z Jezusem, jako Kimś działającym w świecie. Nie jest to ktoś, kto żył dwa tysiące lat temu, tylko ktoś, kto jest, żyje i działa w taki sposób, w jaki to sam określił. Pan Jezus powiedział: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). A z drugiej strony jest ukryty za zasłoną wiary. Przez wiarę możemy rozpoznać Jego obecność i dlatego ta wiara jest cennym darem, który otrzymujemy podczas Chrztu św. Wiara jest uzdolnieniem do tego, żeby tego ukrytego Jezusa rozpoznać tam, gdzie On jest, czyli w Eucharystii, w Słowie Bożym, w drugim człowieku. Zmieni się nasze patrzenie na rzeczywistość, jeśli zaczniemy rozpoznawać Pana Jezusa w naszym życiu i troszczyć się o więź z Nim. Widać to u niektórych par w okresie narzeczeństwa, kiedy następuje moment przebudzenia wiary, bo zaczyna być dość ważne doświadczenie relacji z drugą osobą. Czasami narzeczeni, jeśli nawet byli niezbyt wierzący wcześniej, otrzymują taką łaskę odkrycia, że relacja z drugą osobą jest czymś pięknym, ubogacającym i dającym możliwość obdarowania drugiego człowieka. Odkrywają wówczas, że Pana Jezusa też można potraktować jak osobę. W małżeństwie nasycenie relacjami z mężem, z żoną, dziećmi jest tak duże i przytłaczające, że ten żywy kontakt z Panem Bogiem słabnie, zaczyna być przyćmiony, zapomniany. Ale w pewnym sensie Pan Bóg upomina się o relację z nami i te pojawiające się kryzysy są zaproszeniem do tego, żeby jednak próbować zastanowić się, czy rzeczywiście Jezus jest dla mnie kimś prawdziwym, żywym, na kim można się oprzeć, z kim można prowadzić dialog. Ten dialog może być znaczący dla mojego życia, a także dla mojego małżeństwa i rodziny.
Czasem w sytuacji kryzysowej jedno z małżonków wręcz oczekuje Bożej interwencji?
Sytuacja w Kanie Galilejskiej pokazuje, że Pan Jezus się nie spieszy z ingerowaniem w życie małżonków. W słowach, które wypowiedział Jezus: – „Przecież nie nadeszła jeszcze moja godzina” – nie ma pośpiechu, żeby ingerować w to, co dotyczy życia małżeńskiego. Ale w pewnym momencie zaczyna to być jednak potrzebne, bo dla Pana Jezusa jest ważne każde małżeństwo. Jak w Kanie Galilejskiej Matka Boża pomaga nam rozpoznać obecność Jezusa, uwrażliwia na tę Jego obecność w naszym życiu, co więcej uwrażliwia na to, czego Pan Jezus może oczekiwać od nas. Gotowość ze strony Pana Jezusa zawsze jest.
Warto też zastanowić się, jak kocham tego człowieka, którego Pan Bóg postawił na mojej drodze życia?
Dla człowieka, który uwierzył w Jezusa i Jego osoba jest dla niego ważna fundamentalna powinna być postawa czynienia dobra drugiemu człowiekowi. Fundamentem chrześcijańskim są słowa Jezusa: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Pojawiające się trudności w relacji ze współmałżonkiem powinny być zaproszeniem do refleksji nad fundamentem miłowania. Czynię dobro drugiemu człowiekowi ze względu na to, że Pan Jezus mnie pierwszy umiłował. Swoją miłość do Jezusa chcę wyrazić przez to, że czynię dobro tej drugiej osobie. Czasem niektóre żony rozumieją to w ten sposób, że muszą się ciągle poświęcać, nie oczekując niczego w zamian i jeśli nawet heroicznie próbują, to okazuje się to dla nich za trudne i czasem, wcześniej czy później, rezygnują. Tutaj warto zauważyć, a nawet podkreślić słowa: CZYNIĘ TO, CO DOBRE. Jest tu mowa o czynie. W moim rozumieniu trzeba dużo się modlić, dużo myśleć i dużo czytać Słowa Bożego, żeby rozpoznać, co jest naprawdę dobre dla drugiego człowieka, dla mojego męża, dla moich dzieci. I to jeszcze w perspektywie, żeby mój mąż stał się mądrym, odpowiedzialnym za rodzinę i za świat człowiekiem. Czego potrzeba moim dzieciom, moim synom, żeby w przyszłości byli dobrymi mężami? W wypadku męża ta odpowiedzialność spełnia się w tym, że on widzi, że jest oparciem dla żony przez swoją postawę, oceny, wymagania, przez swój przykład, przez to, czego uczy – zaczyna być odpowiedzialny za dobro w żonie i w swoich dzieciach. Wtedy zaczyna bardziej potrzebować Pana Boga, żeby być oparciem dla żony, która jest zawsze zagadką i dla dzieci, które się powoli rozumie. Wejście w rolę ojca wymaga rozważania Słowa Bożego i modlitwy. Dopiero wówczas, kiedy niewystarczający staje się fundament naturalny następuje przejście na płaszczyznę: dostrzegam Jezusa i na Nim się opierając szukam tego, co naprawdę dobre dla małżonka i dla dzieci. Szukam oparcia w Panu Bogu, aby być oparciem dla mojej żony i dzieci i wprowadzać ich w dobro i utwierdzać w tym, co jest słuszne i prawdziwe, tak by mogli funkcjonować w świecie. To jest cel dla męża i ojca. Dopiero wtedy zaczyna się poziom dojrzałości małżeńskiej i rodzinnej.
Kiedyś był etos matki Polki, która wiedziała, że ma wychować kogoś, kto będzie bronił Ojczyzny, będzie pracował dla kraju i dla Kościoła. Co robić, żeby przygotowywać młodych do takich odpowiedzialnych zadań w społeczeństwie i Kościele?
Za wielkimi ludźmi zawsze stały bardzo mądre matki, które ich w dzieciństwie przygotowywały do wielkich ról. Przede wszystkim za rodzinę odpowiada mąż, ale ten obowiązek spoczywa też na żonie, która także jest odpowiedzialna za rodzinę, a więc i za męża – za jego rozwój i wzrost odpowiedzialności. Miarą dojrzałości mężczyzny jest zdolność do podejmowania odpowiedzialności za słowa, czyny, pracę i za osoby, które są mu powierzone. Tutaj też bardzo ważne, by mądra żona czyniła mężowi TO, CO DOBRE, czyli pomagała w tym rozwoju planu Bożego w stosunku do jego osoby. Nie w tym znaczeniu, żeby spełniać wszystkie jego oczekiwania, rezygnując ze swoich oczekiwań, bo niektórzy tak to upraszczają. W przysiędze małżeńskiej padają słowa: Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość. W ramach tej uczciwości (poza uczciwością w relacjach intymnych małżonków) ważne jest, by jednakowo były rozłożone obciążenia i przywileje. Niedobrze jest, jeśli jedno z małżonków ma tylko przywileje i żyje z przywilejów, a drugie wypełnia tylko obciążenia. W małżeństwie jest ciężar różnych zadań i obowiązków. Są różne i jest ich wiele i nie jest tak, że każdy musi robić to samo. Ważne, by były one równomiernie rozłożone na dwie osoby. Także to, co jest przywilejem, by było rozłożone na dwie osoby. Nie może jedna osoba żyć tylko przywilejami, a druga ciężarami. Takie małżeństwo nie może się normalnie rozwijać i jest także zagrożona jego trwałość. Dlatego tak ważne jest pragnienie dobra drugiej osoby i szukanie tego, co naprawdę dobre. Jeśli tak to będziemy rozumieć, to by mieć siłę i podstawę do tego musimy zakorzenić się w tym, który jest źródłem wszelkiego dobra. Moja modlitwa, życie sakramentalne, moje rozważanie Słowa Bożego, to uczenie się tego, co jest naprawdę dobre dla moich bliskich – nie doraźnie dobre, tylko naprawdę dobre.
Rozmawiała
Katarzyna Pawlak